Zgodnie z oczekiwaniami „Raport o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku
agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej 1939-1945” https://straty-wojenne.pl/#sec-4671
wywołał nie tylko zainteresowanie, ale i ożywioną dyskusję.
Jak można było się spodziewać zdania zabierających głos w dyskusji są
podzielone. To jest w zasadzie wielogłos, bo ani to debata dwustronna, ani
trójgłos.
Dlaczego?
Z jednej strony mamy materiał przedstawiony oficjalnie przez Sejm RP, poparty
przez rząd MM.
Z drugiej mamy pierwsze komentarze strony niemieckiej tj. rządu i mediów
niemieckich.
Kolejną grupę stanowi polska opozycja która, odnoszę wrażenie, zaklina wbrew
faktom rzeczywistość. Stara się zadośćuczynić oczekiwaniom swego głównego
sponsora.
Chodzi o kluczową sprawę, czyli czy Polska ma podstawy prawne do wystąpienia z
roszczeniami wobec Niemiec?
Przedmiotem przepychanki słownej jest ocena stanowiska władz polskich z 1953
roku które rzekomo zrzekły się reparacji od NRD, pod naciskiem Moskwy.
Ocenie podlegają dwa fakty. Zgodnie z obowiązującą konstytucją z 1952 roku
uprawnionym do takiej decyzji był Sejm, a tymczasem podjął ją rząd B. Bieruta. https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1413791%2Cczlonek-rady-instytutu-strat-wojennych-zrzeczenie-sie-reparacji-w-1953
Wykonawcy polecenia Kremla popełnili jednak błąd formalny. Niemożliwy dzisiaj
do zweryfikowania. Wymogi proceduralne nakazywały sporządzenie protokołu z
posiedzenia Rady Ministrów. Niestety, dokumentu takiego nie ma w archiwach. Nie
dysponują takim dokumentem Niemcy. Oznacza to ni mniej ni więcej, że decyzja
rządu BB nie ma mocy prawnej.
Dyskusja w tym wątku pokazuje jak sprzedajni są obecni politycy polskiej
opozycji.
Na pytanie co dalej? nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Po pierwsze dlatego że
Polska nie przekazała jeszcze oficjalnie raportu Niemcom. Reakcje publikowane w
mediach nie mają dla stron mocy wiążącej. To jest tylko stroszenie piór.
Polska musi być konsekwentna w swym postanowieniu że będzie dochodziła praw
wobec Niemiec jako prawnych następców III Rzeszy.
Mamy jednak niepokojące sygnały, że w razie zmiany rządu, co nie jest
wykluczone po wyborach, opozycja wycofa się z roszczeń reparacyjnych wobec
Niemiec.
Z drugiej strony, jeśli sprawa wejdzie na ścieżkę prawną, wyników należy
oczekiwać po latach.
Jest mało prawdopodobne żeby między Polską a Niemcami doszło do ugody.
Na zakończenie warto przypomnieć, opinię prof. B. Musiała:
„Niemcy mają podpisane dwustronne umowy
reparacyjne ze wszystkimi krajami europejskimi, które w jakiś sposób zostały
dotknięte niemieckimi działaniami wojennymi czy też okupacją. Jedynym krajem,
który nie ma takiego potwierdzenia jest Polska - czyli państwo, które było
najbardziej dotknięte niemiecką okupacją, zarówno pod względem strat
demograficznych, jak i zniszczeń. To jest ten paradoks” .
Tych paradoksów jest niestety więcej. Wychodzą one na światło dzienne w
trakcie czytania „Raportu”.
Osobiście za kluczowy uważam fakt braku urealnionej liczby ofiar II wojny światowej
po stronie polskiej.
W publikacjach od lat posługujemy się liczbą około 6 milionów ofiar. Rzecz w
tym, że w tej liczbie są obywatele polscy pochodzenia żydowskiego. Wygląda to
groteskowo gdy swoje ofiary oddzielnie liczą Żydzi i oddzielnie Polacy. Suma
nijak się nie zgadza.
Nie wiadomo jak rozliczono ofiary na terenach wschodnich II RP, które po wojnie
znalazły się w granicach ZSRR.
Szokuje więc opinia jaką usłyszałem z ust prof. Wysockiego z UKSW, że powinniśmy mówić
nie o 6, ale o 9-12 mln ofiar. Jakie są dzisiaj szanse na zweryfikowanie tych
danych bez dostępu do danych będących w dyspozycji Federacji Rosyjskiej?
Ustalenie kwoty reparacji, w tym aspekcie, staje się wobec tego sprawą niejako
wtórną.
Zresztą autorzy raportu przyznają, że przedstawiona przez nich kwota
reparacji jest raczej ostrożna, nie zawyżona.
Otwarte na dzisiaj pytanie brzmi: jak się odniesie do tego sąd, jeśli będzie
proszony o rozstrzygnięcie?
Dodam do tego pytanie od siebie: czy Polska zostanie zmuszona, pod naciskiem
USA, do rezygnacji z reparacji od Niemiec?
Zbyt często ostatnio trafiam na opinie że źle nam
rokuje aktywność obecnego ambasadora USA
w Polsce.
Do tych ambasadorów nie mamy od lat szczęścia. Zachowują się jak
gubernatorzy w podbitej kolonii, nie powiem że w bantustanie.
Nigdy nie mamy pewności czy działają w imieniu rządu USA, czy jest to z ich
strony samowola, dyskretnie akceptowana przez Departament Stanu, która w
skrajnym przypadku może doprowadzić do odwołania ambasadora.
To ostatnie traktuję jako nasze pobożne życzenie.