Nawiązuję do komentarza BTWSelena.
Dotknęłaś
ciekawego tematu.
Na ten temat każdy może zabrać głos
korzystając z własnych doświadczeń bądź z obserwacji wokół
siebie.
Mogę zabrać głos w obu przypadkach.
Co się w moim
postrzeganiu zmieniło? Poza relacją rodzice-dzieci doszła relacja
dziadkowie- wnuczęta.
Te ostatnie pojawiły się kilka lat temu
i dorastają na naszych oczach. Po kolei żłobek, przedszkole,
szkoła podstawowa /trwa/.
Moje dzieci pozostaną moimi do końca
mojego życia.
Z upływem czasu coś się zmieniło, a
przynajmniej powinno zmienić.
Jako rodzice mieliśmy obowiązek
zapewnić im wejście w dorosłe i samodzielne życie.
Wywiązaliśmy
się na miarę swoich możliwości.
Później nastąpiły
zgrzyty. Młody człowiek inaczej niż my rozumie swoją dorosłość.
Po pierwsze nie może się doczekać. Po drugie chce z tej
dorosłości wybierać tylko smakowitsze kąski. Po trzecie chce mieć
dużo, a najlepiej wszystko tu i teraz, nie bacząc na swoje
możliwości.
W stosunku do naszej młodości zmieniło się bardzo
wiele. W moim przypadku starsi często rozmawiali o wojnie i okresie
międzywojennym. Mniej chętnie o „ciemnych” stronach tych lat.
Dzisiaj rozmowy o minionej wojnie to pełna abstrakcja. To
odległa historia.
Jednak stabilizacja życiowa też jest w pewnym
sensie abstrakcją. To stało się za sprawą tzw. transformacji
ustrojowej.
W dzisiejszych czasach praca jest dobrem ulotnym.
Dzisiaj jest a jutro może jej nie być.
Jednocześnie mało kto ma
takie warunki życiowe że nie musi budować swej przyszłości na
kredytach. Kto chce ten może. To jego ryzyko.
Z tym ryzykiem też
nie jest tak czarno- biało. Zdarza się że urywa się praca, a
kredyt pozostaje.
Nie każdy może liczyć na wsparcie rodziny. Co
wtedy?
Problemem staje się założenie rodziny. Do tego
potrzebna jest stała praca i mieszkanie.
Możliwe są
odstępstwa, ale każde z nich wiąże się z ryzykiem.
Mieszkanie
można wynajmować albo mieszkać u rodziców.
O pracy już
wspominałem.
Nie wszystko daje się uporządkować, a świadczy
o tym rosnąca liczba rozwodów, a z drugiej strony tzw. wolnych
związków, czy związków nieformalnych,
Są znane gorsze
rozwiązania. Świadczą o tym statystyki policyjne.
Dyskusje w
gronie rodzinnym, czy rówieśników toczą się wokół spraw
przyziemnych.
Nie ma miejsca na dyskusje o polityce, nawet tej
szeroko rozumianej. Dlatego łatwo o manipulacje.
Na czym tu polega?
Zawsze w takim środowisku znajdzie się ktoś uważany za autorytet.
On wie najlepiej, a w ogóle wie wszystko. Nigdy nie ma jednak
pewności jakie są jego intencje.
Czy swój ogląd świata
„sprzedaje” jako ten który widzi? Czy realizuje świadomie czyjś
plan?
Odbiorcy rzadko zadają sobie pytanie skąd pochodzą
kolportowane informacje.
Często nie mają pojęcia jak je
zweryfikować.
Wszelka dyskusja staje się bezprzedmiotowa, bo
argumentem koronnym jest stwierdzenie że to czy tamto
przeczytałem/usłyszałem i tu pada nazwa owego źródła.
Ze
ścianą nie porozmawiasz. Tu nawet nieadekwatne jest określenie
interlokutora jako „zakuty łeb”.
To grillowo-piwne towarzystwo
nie ma zielonego pojęcia o świecie w którym żyje. Ich pojęcie
nie ma nic wspólnego z otaczającą rzeczywistością.
Sporo
czasu upłynie zanim dotrze do nich że zostali oszukani. Tylko z
każdym kolejnym krokiem maleją szanse na zejście z tej ścieżki.
Opowiadanie że żyjemy w trudnych czasach jest dzisiaj truizmem.
To widzi każdy, nawet ten niezbyt rozgarnięty. Na wyciąganie
wniosków stać nielicznych.
Będzie to widoczne bardzo czytelnie
w nadchodzących wyborach. Do Brukseli wyjadą w zdecydowanej
większości wystawieni na listach partyjnych na jedynkach. Nie ma
znaczenia co sobą reprezentują. Wielu z nich będzie szkodzić
Polsce. Ich wyborcy im wybaczą bo widocznie tak trzeba.
Większość
elektoratu nie potrafi łączyć kropek, czyli uchwycić związki
przyczynowo-skutkowe.
Ta niewiedza jest kosztowna.
Z dziećmi,
tymi w wieku żłobkowym, przedszkolnym i szkolnym jest inny problem.
One bezgranicznie ufają rodzicom i ogólnie dorosłym.
Do czasu.