Żonglowanie statystykami trwa w najlepsze. Zwłaszcza jeśli przy ich pomocy
można sobie poprawić samopoczucie, albo sugerować innym jak jest dobrze.
Jak to się ma do rzeczywistości? Nijak.
Z jednej strony, do kolejnych wyborów jeszcze trochę, a z drugiej mogą zostać
przyspieszone.
Tymczasem tzw. sondaże uparcie pokazują to samo /z niewielkimi odchyłkami/.
Koalicja rządząca uparcie wali głową w „szklany sufit”, a opozycja której
ulubionym zajęciem jest kontestowanie lub sabotowanie poczynań ekipy rządzącej,
ciągle oscyluje wokół stałego wyniku, nieco ponad 20% poparcia ankietowanych.
Jakie są właściwe wyniki nie wiadomo, bo te nie są publikowane. Znają je tylko
zleceniodawcy badań.
W wynikach badań dostrzegam dwie ciekawostki. Jedna dotyczy wyników formacji
Hołowni. Szymek regularnie pieprzy trzy po trzy, para szesnaście i na tym
zyskuje teraz ponad 10% poparcia ankietowanych, a miewał już w okolicach 20%.
Żadnego programu i to działa. On ma tylko siać zamęt.
Czy ludzie są w swej masie rzeczywiście tacy głupi czy tylko bezrefleksyjni?
Z drugiej strony obserwuję regularne składanie do politycznej trumny PSLu.
Tymczasem w realnych wyborach PSL zawsze przewala się przez próg wyborczy i
często jest tym przysłowiowym języczkiem u wagi dla zwycięskiej partii która
nie jest w stanie utworzyć samodzielnie rządu większościowego.
Sondaże swoją drogą, a realne wybory swoją.
Rządzący starają się robić wrażenie, że chcą uchylić nieba wyborcom.
Potrzebowskich jest jednak zbyt wielu, a na dokładkę trwa tu nieustający
konflikt interesów. Dla wszystkich nie starcza, a jeśli się komuś dosypuje to
wiadomo, że innym trzeba ująć. Mniej jest takich którzy oczekują racjonalnego
podziału dóbr.
Ten schemat powtarza się od lat i nikt nie potrafi tego ogarnąć. Zmienił się
jednak ogląd sytuacji. Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że wymiana ekipy
rządzącej może być dla nich jedynie zmianą na gorsze. Dlatego bieżąca polityka
wewnętrzna koncentruje się dla jednych na utrzymaniu status quo, a dla drugich
na próbie utargowania dodatkowych profitów.
Dzisiaj to wszystko rozgrywa się na tle walki z covid-19.
Trudność, dla rządzących, polega na tym, że pandemia nam spowszedniała.
Przestaliśmy się jej bać, co widać po zaniku zainteresowania szczepieniami
profilaktycznymi.
Nie wiemy co nas czeka z nastaniem jesieni. Samo straszenie nas tzw. czwartą
falą już nie starcza. Szczepienia też nie dają jednoznacznych wniosków. Więcej
tu myślenia życzeniowego.
Nie popieram agresywnych akcji antyszczepionkowców, ale jestem również
przeciwny reakcjom tzw. autorytetów ze świata medycyny którzy domagają się kar,
z pozbawieniem prawa do wykonywania zawodu włącznie, dla lekarzy którzy
kwestionują wiele z dotychczasowych metod zwalczania pandemii.
Na to nakłada się polityka na poziomie UE.
Ponad rok temu KE uznała, że pandemia narobiła nieodwracalnych szkód w
gospodarce i trzeba to poszczególnym państwom chociaż w części zrekompensować. Opracowano
fundusz pomocowy i określono zasady jego stosowania. Wydawało się że dalej powinno
być już z górki.
Zbyt piękne żeby było prawdziwe. Zapomniano o zasadzie: dajcie
mi władzę to was usadzę. Kombinatorzy unijni, wróć komisarze unijni, zaczęli
pisać własne warunki dystrybucji pomocy finansowej. Wynika z nich że niektóre
państwa zobaczą przyznane pieniądze jak własne ucho, chyba że się ukorzą. Hamulcem
ma być kryterium praworządności. To takie rozciągliwe kryterium pozwalające
grać na nerwach tym którzy uważają, że zapisy Traktatu unijnego trzeba
traktować serio. To podejście komisarzy wywołało falę oburzenia wśród znacznej
części państw członkowskich UE które widzą nadużywanie uprawnień wbrew zapisom
traktatowym. Optymiści widzą szansę na ukrócenie ich samowoli. W końcu co za dużo
to nie zdrowo.
Mnie ciekawi jak ostatecznie zachowa się rząd MM. Na dzisiaj obowiązuje wersja
że nie oddamy ani guzika.
Niestety, koniec kanikuły oznacza początek dorocznych awantur ulicznych. Wraca moda
na miasteczka namiotowe w Alejach Ujazdowskich. Trwający od lat konflikt między
kolejnym ministrem zdrowia a szeroko pojętym personelem medycznym.
W służbie
zdrowia nie ma takich pieniędzy które by nie przepadły tam niczym w kosmosie. Nikt
nie ma pomysłu jak przeciąć ten węzeł gordyjski.
Nieszczęście polega na tym, że kolejka do protestów nie kończy się na służbie
zdrowia.
Tymczasem na wschodniej granicy cisza przed burzą? Czy tylko wzajemne
stroszenie piórek?
Kto kogo bardziej wystraszy?