Szukaj na tym blogu

02 czerwca 2024

Dzień Dziecka

 

Nawiązuję do komentarza BTWSelena.
Dotknęłaś ciekawego tematu.
Na ten temat każdy może zabrać głos korzystając z własnych doświadczeń bądź z obserwacji wokół siebie.
Mogę zabrać głos w obu przypadkach.
Co się w moim postrzeganiu zmieniło? Poza relacją rodzice-dzieci doszła relacja dziadkowie- wnuczęta.
Te ostatnie pojawiły się kilka lat temu i dorastają na naszych oczach. Po kolei żłobek, przedszkole, szkoła podstawowa /trwa/.
Moje dzieci pozostaną moimi do końca mojego życia.
Z upływem czasu coś się zmieniło, a przynajmniej powinno zmienić.
Jako rodzice mieliśmy obowiązek zapewnić im wejście w dorosłe i samodzielne życie.
Wywiązaliśmy się na miarę swoich możliwości.
Później nastąpiły zgrzyty. Młody człowiek inaczej niż my rozumie swoją dorosłość.
Po pierwsze nie może się doczekać. Po drugie chce z tej dorosłości wybierać tylko smakowitsze kąski. Po trzecie chce mieć dużo, a najlepiej wszystko tu i teraz, nie bacząc na swoje możliwości.
W stosunku do naszej młodości zmieniło się bardzo wiele. W moim przypadku starsi często rozmawiali o wojnie i okresie międzywojennym. Mniej chętnie o „ciemnych” stronach tych lat.
Dzisiaj rozmowy o minionej wojnie to pełna abstrakcja. To odległa historia.
Jednak stabilizacja życiowa też jest w pewnym sensie abstrakcją. To stało się za sprawą tzw. transformacji ustrojowej.
W dzisiejszych czasach praca jest dobrem ulotnym. Dzisiaj jest a jutro może jej nie być.
Jednocześnie mało kto ma takie warunki życiowe że nie musi budować swej przyszłości na kredytach. Kto chce ten może. To jego ryzyko.
Z tym ryzykiem też nie jest tak czarno- biało. Zdarza się że urywa się praca, a kredyt pozostaje.
Nie każdy może liczyć na wsparcie rodziny. Co wtedy?
Problemem staje się założenie rodziny. Do tego potrzebna jest stała praca i mieszkanie.
Możliwe są odstępstwa, ale każde z nich wiąże się z ryzykiem.
Mieszkanie można wynajmować albo mieszkać u rodziców.
O pracy już wspominałem.
Nie wszystko daje się uporządkować, a świadczy o tym rosnąca liczba rozwodów, a z drugiej strony tzw. wolnych związków, czy związków nieformalnych,
Są znane gorsze rozwiązania. Świadczą o tym statystyki policyjne.
Dyskusje w gronie rodzinnym, czy rówieśników toczą się wokół spraw przyziemnych.
Nie ma miejsca na dyskusje o polityce, nawet tej szeroko rozumianej. Dlatego łatwo o manipulacje.
Na czym tu polega? Zawsze w takim środowisku znajdzie się ktoś uważany za autorytet.
On wie najlepiej, a w ogóle wie wszystko. Nigdy nie ma jednak pewności jakie są jego intencje.
Czy swój ogląd świata „sprzedaje” jako ten który widzi? Czy realizuje świadomie czyjś plan?
Odbiorcy rzadko zadają sobie pytanie skąd pochodzą kolportowane informacje.
Często nie mają pojęcia jak je zweryfikować.
Wszelka dyskusja staje się bezprzedmiotowa, bo argumentem koronnym jest stwierdzenie że to czy tamto przeczytałem/usłyszałem i tu pada nazwa owego źródła.
Ze ścianą nie porozmawiasz. Tu nawet nieadekwatne jest określenie interlokutora jako „zakuty łeb”.
To grillowo-piwne towarzystwo nie ma zielonego pojęcia o świecie w którym żyje. Ich pojęcie nie ma nic wspólnego z otaczającą rzeczywistością. 
Sporo czasu upłynie zanim dotrze do nich że zostali oszukani. Tylko z każdym kolejnym krokiem maleją szanse na zejście z tej ścieżki.

Opowiadanie że żyjemy w trudnych czasach jest dzisiaj truizmem. To widzi każdy, nawet ten niezbyt rozgarnięty. Na wyciąganie wniosków stać nielicznych.
Będzie to widoczne bardzo czytelnie w nadchodzących wyborach. Do Brukseli wyjadą w zdecydowanej większości wystawieni na listach partyjnych na jedynkach. Nie ma znaczenia co sobą reprezentują. Wielu z nich będzie szkodzić Polsce. Ich wyborcy im wybaczą bo widocznie tak trzeba.
Większość elektoratu nie potrafi łączyć kropek, czyli uchwycić związki przyczynowo-skutkowe.
Ta niewiedza jest kosztowna.
Z dziećmi, tymi w wieku żłobkowym, przedszkolnym i szkolnym jest inny problem.
One bezgranicznie ufają rodzicom i ogólnie dorosłym.
Do czasu.

31 maja 2024

Co z tą wojną hybrydową?

Zabawy” na granicy polsko-białoruskiej wchodzą w nową fazę.
https://defence24.pl/sily-zbrojne/zolnierz-raniony-nozem-na-granicy-prokuratura-trwaja-czynnosci-dowodowe-defence24-news
W ślad za tym incydentem pojawiają się nowe pytania.
Co robi na granicy polski żołnierz?
Pytanie pozornie oczywiste, ale podejrzewam że nie dla każdego.
Żołnierz pilnuje granicy. Na czym to pilnowanie polega, czy raczej ma polegać?
Przede wszystkim żołnierz ma pilnować żeby nikt nie przekroczył granicy poza wyznaczonymi przejściami granicznymi. Ma przeciwdziałać wszelkim próbom nielegalnego przejścia.
Na czym ma polegać przeciwdziałanie? Jakimi środkami dysponuje żołnierz pełniący służbę na granicy? Teoretycznie ma broń i środki osłonowe np. tarcza.
Niestety, zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, broni żołnierz na służbie na granicy nie może użyć bo grozi mu za to odpowiedzialność karna. To nie moja pomyłka!
Na odcinku granicy gdzie zbudowano mur okazuje się że intruzi, przy wsparciu służb białoruskich forsują granicę. Zdarzają się przypadki skutecznego przekraczania granicy.
Ilu z tych „szczęśliwców” jest wyłapywanych w głębi kraju? Takich danych nie znam.
Okazuje się że mur nie jest w 100% skuteczny. Nie może być inaczej jeśli „poszukujący lepszego życia” korzystają z różnego sprzętu pomocniczego, dostarczanego na miejsce przez służby białoruskie.
Nawiasem mówiąc nie ma na świecie muru który w 100% zabezpiecza przed jego nielegalnym przekroczeniem. Od czego pomysłowość pragnących przejść na drugą stronę?
Nowy rząd, który jako opozycja krytykował budowę muru, teraz planuje rozbudowę i wzmocnienie tego istniejącego.
Wobec narastającej agresji „turystów” trzeba poważnie zastanowić się jak temu przeciwdziałać. Albo albo. Musi szybko dojść do zasadniczej zmiany przepisów prawnych dotyczących użycia broni. Agresję można powstrzymać tylko wtedy gdy druga strona musi wziąć pod uwagę że może paść strzał i to nie z amunicji hukowej. Poza tym żołnierze pełniący służbę na granicy muszą mieć lepsze wyposażenie osobiste, zabezpieczające przed rzucanymi kamieniami, gałęziami itp.
Nie znamy wszystkich przypadków okaleczenia żołnierzy pełniących służbę na granicy polsko-białoruskiej.
Trzeba skończyć z rozważaniem że nie możemy ulegać prowokacjom. To jest wojna. Nie ma znaczenia że hybrydowa. Taka jest na Ukrainie, a tam giną ludzie.
Stawiam otwarte pytanie, co jeszcze musi się stać żeby skończyć z udawaniem że mamy do czynienia z przepychankami na granicy, z udziałem osobników którzy jedynie marzą o dotarciu do lepszego świata? Ci obcokrajowcy mają białoruskie wizy.
Recepta według mnie jest w miarę prosta. Każda nieuprawniona próba przekroczenia granicy, poza wyznaczonymi miejscami, musi spotkać się ze skuteczną reakcją żołnierzy czy Straży Granicznej. Skuteczna reakcja nie powinna wykluczać użycia broni z ostrą amunicją. W użyciu powinna znaleźć się broń gładkolufowa i paralizatory. Nie ma już miejsca na wersal.
Mniej realne wydaje mi się całkowite zamknięcie granicy z Białorusią. Spróbować można.
Inny kontekst tego samego problemu to rozbudowa istniejącej zapory.
Problem rozdmuchano propagandowo. Rozbudowa umocnień w pasie granicznym między Polską a Białorusią to problem wielowątkowy. Po pierwsze, w planowaniu zapomniano o granicy z Rosją wzdłuż granicy z enklawą kaliningradzką. Po drugie z pomysłem budowy pasa umocnień DT wyskoczył niczym Filip z konopi. Ciągnięcie pomysłu to jedna improwizacja. W toku kolejnych wystąpień próbuje się pomysł uszczegóławiać, ale i tak widać że to melodia przyszłości, lat.
Bardziej skłonny jestem poczekać na konkrety. Wiele wskazuje na to że to chwyt propagandowy DT przed wyborami do PE. 10 mld zł nie można wydać szybko i racjonalnie. Wyrzucić w błoto każdy dyletant da radę. Władze Białorusi zachowują się jak przysłowiowy obszczymurek.
Otwarcie nie atakują, ale ugryźć czy obsikać przysłowiową nogawkę, czemu nie.
Im się to absolutnie nie opłaca, ale Moskwa każe to Mińsk musi.
W tym wszystkim musimy pamiętać że nikt nam nie pomoże. Jesteśmy sami. Deklaracje pomocy mają taką samą wartość praktyczną jak w dawnych latach kolejne poważne ostrzeżenia Chin wobec Tajwanu. Było ich tysiące.

20 maja 2024

Co wyniknie z nadchodzących wyborów do PE?

 

Niezależnie od bieżączki zdominowanej przez protesty rolników, związane ogólnie z „Zielonym Ładem” i falę „przypadkowych” pożarów, pora odnieść się do nadchodzących wyborów do PE.
Zacznę od arytmetyki. Do podziału jest 720 miejsc. Z rozdzielnika Polsce przypadają 53 miejsca /dotychczas jest 52/.
Wybory w Polsce odbędą się w 13 okręgach wyborczych w których możliwy będzie wybór kandydatów spośród 7 zarejestrowanych komitetów wyborczych. Z opublikowanych danych wynika że o jedno miejsce ubiegać będzie się 19 kandydatów https://www.portalsamorzadowy.pl/polityka-i-spoleczenstwo/o-jeden-mandat-do-pe-w-polsce-ubiega-sie-19-kandydatow,544536.html.
Wiele uwagi poświęcają media kandydatom na europosłów. Są wśród nich weterani mający za sobą więcej niż jedną kadencję. Jest kilku którzy zadomowili się w Brukseli na dobre, a teraz ich zabrakło.
Ci przeżywają rozczarowanie bo nie wiadomo dlaczego uważali się za niezastąpionych.
Najwięcej ożywienia wywołują jednak nazwiska uciekinierów z rządu DT. /Dla nich ma to być nagroda za robotę wykonaną na zlecenie DT. /
Z jednej strony są to obawy na wyrost, bo jedynka na liście nie gwarantuje automatycznie mandatu,
a z drugiej strony ci kandydaci mają zapewniony sukces dzięki bezmyślności wyborców którzy z przyzwyczajenia oddadzą głos na „jedynkę”. To dotyczy jedynie aktywnych wyborców, bo wielu nie będzie się chciało ruszyć z domu czy grilla. Czasem to wina pogody.
W kolejnych wyborach do PE emocje wzbudza przewidywana frekwencja wyborcza, bo ostatecznie od niej zależy kto wyląduje w Brukseli.
Do tego co wyżej trzeba dołożyć opinię wyborców którzy uważają że parlamentarzyści i członkowie rządu, z zasady, nie powinni kandydować do PE.
Z tym się zgadzam bo każdy z nas odczytuje to jako nagrodę „za dobre sprawowanie” wobec swojej partii.
Po wyborach 9 czerwca 2024 wybrańcy w Brukseli przejdą do jednej z 7 grup politycznych lub pozostaną formalnie niezależni https://pl.wikipedia.org/wiki/Parlament_Europejski#Grupy_polityczne_w_Parlamencie
Istota obecnych wyborów sprowadza się do tego czy uda się doprowadzić do zmiany dotychczasowego układu sił na korzyść prawicy?
W dotychczasowym składzie przewagę mają partie skupione wokół EPP z której wywodzi się również przewodnicząca KE von der Leyen która „przywiązała się” do pełnionej funkcji i zamierza kandydować ponownie.
W mediach wiele rozważań o możliwości skrętu Europy w prawo. Czy to realna ocena, czy tylko pobożne życzenie? Jakie znaczenie będą miały głosy parlamentarzystów Polski?
W stosunku do ponad 700 głosów PE głosy polskie to ułamek. W dodatku te głosy rozpierzchną się,
tak jak dotychczas, między poszczególne frakcje. Rzekomo kieruje nimi solidarność partyjna.
Szkoda że nasi reprezentanci nie dostrzegają że większość pozostałych europosłów preferuje interesy państw z których zostali wybrani. Realnie motywacją przejścia do PE jest wyższa dieta poselska i faktyczny brak odpowiedzialności politycznej. Wszyscy mają świadomość że realną władzę w Brukseli sprawują komisarze którzy pochodzą z nominacji a nie demokratycznego wyboru.
W tych dywagacjach mniej się mówi o tym kto faktycznie trzęsie KE?
Jak na razie robią to Niemcy przy wsparciu Francji. Czy coś się zmieni po 9 czerwca 2024? Wątpię.
W toczącej się rozgrywce wszystkie, bez wyjątku, państwa członkowskie kombinują jak najwięcej zyskać dla siebie, przy maksymalnym ograniczeniu kosztów własnych.
Teoretycznie wielu popierało postawę Polski, ale nie robili nic albo niewiele żeby nas realnie wesprzeć. Z drugiej strony Polska nie potrafiła/nie chciała/nie mogła zdyskontować swoich starań na forum unijnym. Na dzisiaj ten stan ulegnie utrwaleniu.
Jakie są hipotetyczne szanse że prawica zwiększy swoje wpływy w PE i co z tego będzie miała Polska? To jest zasadnicze pytanie.
Problem Polski polega według mnie na tym, że nasi politycy wiele przed nami ukrywają.
Nie wiem jak to wygląda u innych. Nie chodzi o mydlenie oczu przed kolejnymi wyborami.
Jeżeli nasi politycy nie bronią naszych interesów to sami nie mamy żadnych szans.
A jest przed czym się bronić.
Takim zagrożeniem jest wprowadzenie w Polsce euro jako waluty narodowej zamiast złotego.
Skoro to taki cymes to dlaczego nie wprowadziła go wcześniej Wlk. Brytania, Dania, Szwecja?
Polska nie zrobiła tego /na szczęście/ ze względów formalnych. Podchody trwają od 2011 roku który to termin wyznaczył DT za poprzedniego premierowania. Gdyby ufać przepisom unijnym przyjęcie euro w Polsce to sprawa odległej przyszłości. Niestety, KE zależy na wciągnięciu Polski do strefy euro. Dlatego chętnie dopuści przepisy ułatwiające realizację pomysłu zwłaszcza że rząd DT przebiera nóżkami żeby go wdrożyć i to jak najprędzej.
Problemem jest tolerowanie bezprawia KE wobec Polski. Książkową ilustracją jest zwolnienie wypłaty KPO po dojściu DT do władzy. Od strony zarzutów stawianych rządowi MM nie zmieniło się nic, ale ważniejsza jest decyzja KE że teraz już można.
Naprawdę musimy udawać że to żaden problem? Mamy taki gest że płacimy za pożyczki przyznane Polsce tylko na papierze? Pieniądze których nie można wydać na rzeczywiste potrzeby tylko na cele zaakceptowane przez KE? W rzeczywistości te środki będą przeznaczone na ratowanie gospodarki Niemiec która przechodzi poważny kryzys.
Dlaczego nie przeciwstawiamy się skutecznie decyzjom KE szkodliwym dla naszej gospodarki? Dotyczy to wielu inwestycji zapoczątkowanych za rządów ZP, przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. Weryfikacja tych planów to jedno, a prymitywne sabotowanie, przy wsparciu rządu DT, to drugie.
W kolejce czeka pakt migracyjny, dyrektywa budynkowa, regulacja Odry, budowa portu kontenerowego w Świnoujściu, energetyka jądrowa, a przede wszystkim CPK.
Co musi się stać żeby te wytwory chorej wyobraźni polityków brukselskich trafiły do kosza na śmieci?
Niby jesteśmy mądrzy, bo wiemy jakie są wobec Polski zamiary KE, ale czy potrafimy im skutecznie przeciwdziałać?
Tu już mam poważne wątpliwości. Przepis unijny który nabierze mocy obowiązującej jest praktycznie nie do ruszenia. Nawet gdy jest wyjątkowo idiotyczny. Jak walka z emisją CO2.
Do większości naszego społeczeństwa nie dociera prosta prawda że blokowanie rozwoju gospodarczego Polski to „zasługa” Niemiec którym nie w smak konkurencja jaką stanowi Polska.
Owszem, rynek zbytu dla towarów niemieckich, tania siła robocza, w dodatku wykwalifikowana.
Do tego bezkrytyczne popieranie wszelkich pomysłów rodem z Berlina.
Samo narzekanie że KE nas nie lubi niczego nie zmienia. Nie ma również sensu budowanie przyszłości Polski na marzeniu że UE rozpadnie się od środka. Ważne jest tu i teraz.
Teraz u władzy jest koalicja 13 grudnia i jej przedstawiciele nie poczuwają się do preferowania polskiej racji stanu. Robią to owszem, ale tą rację stanu rozumieją po swojemu i tu się nie zgadzamy.
Do wyborów zostało kilkanaście dni i kampania zaostrza się. Jednak strona rządząca stosuje coraz bardziej absurdalne chwyty. Widać że za wszelką cenę chcą dojechać do 9 czerwca.
Potem się zobaczy.
Co na to elektorat?
Zwrócę uwagę na tematy poruszane w kampanii wyborczej. Są różne, można powiedzieć od Sasa do Lasa. Taka jest rzeczywistość. Dotyczą naszej gospodarki, ale także konsekwencji trwającej wojny na Ukrainie. Wojna toczy się za naszą wschodnią granicą, a daje się nam we znaki również na odcinku granicy z Białorusią. Ponosimy poważne koszty, nie tylko materialne. Mimo że jest to zewnętrzna granica UE nie otrzymujemy żadnego wsparcia finansowego KE, a ponadto jesteśmy narażeni na głupawe reakcje zarówno krajowych polityków jak i lewicy europejskiej.
Chyba od wczoraj doszedł nowy pomysł. Dotyczy zbudowania umocnień na granicy z Białorusią. Premier szerokim gestem przeznaczył na to 10 mld zł. Skąd je wziął? Nie wiem. Kiedy mają być wydane? Też nie wiem. Za to wiem że sprawa nie jest do końca przemyślana. To mnie nie dziwi.
Skąd moje wątpliwości?
Po pierwsze, nie wiadomo jak głęboki ma być pas umocnień? Żeby cokolwiek na nim zbudować, trzeba być właścicielem gruntów. To poważny koszt. Prace projektowe też potrwają.
Muszą odnosić się do konkretnych warunków terenowych. Potem dopiero wchodzi w grę realizacja.
To wszystko oznacza że sporo czasu upłynie zanim projekt, a właściwie slogan polityczny wejdzie w fazę realizacji.
Aha, zapomniałem o „drobiazgu”. Od 2013 roku Polska jest jednym z sygnatariuszy Traktatu ottawskiego https://pl.wikipedia.org/wiki/Traktat_ottawski Wystąpienie z Konwencji to kolejny problem.
Reasumując, czy przypadkiem pomysłu nie należy traktować jako zagranie PR-owe przed wyborami?
Sens tego o czym piszę zawarty jest w tym komentarzu https://niepoprawni.pl/comment/1660668#comment-1660668

07 maja 2024

Obrona cywilna, jej teraźniejszość i przyszłość.

Temat przez wiele lat III RP pomijany milczeniem. Dlaczego? Między innymi dlatego że bogata Europa uwierzyła zapewnieniom Putina i jego kamaryli że nastał czas pokoju i spokoju. Tak było wygodnie. Rozczarowanie nastąpiło za sprawą wydarzeń na Ukrainie, od Majdanu poczynając, po aneksję Krymu, a wreszcie otwartą wojnę zapoczątkowaną agresją w lutym 2022 roku.

Tak się składa że za kilka dni będziemy obchodzili rocznicę zakończenia II wojny w Europie.
Mówiąc o każdej wojnie myślimy najczęściej o tym co się dzieje bezpośrednio na polu walki, na froncie. Tymczasem na front nie idą wszyscy, za to skutki odczuwają wszyscy mieszkańcy państwa nawiedzonego przez wojnę. Na front nie idą najmłodsi i najstarsi oraz niepełnosprawni, a także ci którym ustawowo przypisano do realizacji inne zdania.
Ci umowni „cywile” żyją i muszą walczyć o przetrwanie. Nie tylko gołymi rękami.
Najczęściej nie robią tego z bronią w ręku, wobec wroga są bezradni i bezbronni.
Jeśli uda im się zorganizować mogą minimalizować straty.
Własne wojska nie zawsze są w stanie ich bronić.
Zaplecze decyduje o sukcesach na froncie.
Stąd pochodzi wszelkie zaopatrzenie, tu wycofywani są ranni. Tu chowają zabitych.
Tu odbywają się naprawy uszkodzonego sprzętu bojowego i przeglądy serwisowe.
Stąd pochodzą wszelkie bieżące uzupełnienia dla frontu.
Jeśli sytuacja na to pozwala, na tyłach frontu toczy się życie codzienne. Oczywiście nie takie jak w warunkach pokojowych.

Co jest najważniejsze na tyłach?
Moim zdaniem komunikacja. I to w wielorakim znaczeniu.
Po pierwsze to zapewnienie wszelkich dostaw na linie frontu. Po drugie uniemożliwienie defetyzmu na tyłach.
Na linii frontu musi być gwarancja że nie dojdzie do ciosu w plecy. Na zapleczu muszą być skutecznie zwalczane wszelkie formy dywersji.
Zaplecze musi być tak zorganizowane żeby minimalizować straty własne.
To wszystko kosztuje, bo przygotowania muszą trwać non stop już w czasie pokoju.
To wszystko mieści się w określeniu „obrona cywilna”.
Minione lata wykazały że ten obszar został w III RP poważnie zaniedbany.
Nie pora rozstrzygać czy było to działanie zamierzone.
Zaczyna się od braku realnych regulacji prawnych. W ślad za tym brak przepisów wykonawczych.
Istniejące nie są dostosowane do rzeczywistości.
Dopiero w zeszłym roku temat znalazł się w kręgu zainteresowania rządu i to niejako przy okazji nowelizacji ustawy o powszechnym obowiązku obrony.
Trwają prace legislacyjne. Kiedy zostaną zakończone? Nie wiadomo. https://businessinsider.com.pl/prawo/nowej-ustawa-o-ochronie-ludnosci-i-obronie-cywilnej-kogo-ochroni-przed-wojna/2we5l9s
Temat jest o tyle niewdzięczny że realizacja wymaga poważnych nakładów finansowych, a to oznacza że w budżecie znowu trzeba będzie komuś zabrać. Poza tym sam fakt dostrzegania tematu jeszcze niczego nie rozwiązuje. Sprawa jest kłopotliwa wobec narastającego zagrożenia konfliktem inspirowanym przez władze FR i wtórującej im Białorusi.
Dzisiaj wszelkie działania mają charakter doraźny, bo jesteśmy pod presją czasu. Ponosimy skutki zaniedbań minionych kilkudziesięciu lat i kolejnych rządów III RP.
W rozważaniach o przyszłości obrony cywilnej kluczowa jest, według mnie, odpowiedź na pytanie jak potencjalny agresor będzie się zachowywał wobec ludności cywilnej?
Istnieją międzynarodowe regulacje prawne w tym zakresie, ale toczące się obecnie wojny pokazują, że prawo to tylko zapisane kartki papieru. Liczy się zachowanie najeźdźcy i przekonanie że jako zwycięzcy prawo go nie dotyczy. W sumie to nic nowego. Nie przypominam sobie żeby ZSRR był sądzony za zbrodnie wojenne popełnione podczas II wojny światowej.
Niemcy, Japonia czy Włochy to co innego.
Cywile nie mogą liczyć na litość najeźdźcy. Muszą się bronić wszelkimi dostępnymi sposobami.
Żeby się bronić trzeba być do tego przygotowanym. Stąd znaczenie wszelkich szkoleń kierunkowych, medycznych, ogólnowojskowych, ochrony przeciwpożarowej itp.
Żeby te zadania realizować potrzebne są regulacje ustawowe i zbudowane wcześniej struktury wykonawcze.
Zapomniałem o „drobiazgu”, o zabezpieczeniu finansowym. Bez tego będziemy budowali zamki na piasku. Z tym dzisiaj w III RP jest, oględnie mówiąc, słabo.
Zaczyna się od spraw podstawowych, od komunikacji.
Przykładowo, opracowane są sygnały powiadomienia o zagrożeniach. Są prowadzone sporadycznie ćwiczenia sprawdzające.
Proszę mi powiedzieć ilu z nas wie jak interpretować poszczególne sygnały, od tych dźwiękowych poczynając. Jak się prawidłowo zachować?
Czy warto lekceważyć te ćwiczenia?
Czy w sytuacji realnego zagrożenia możemy jedynie liczyć że zły los nas ominie?
W mojej ocenie problem jest znacznie szerszy.
Odniesieniem powinna być trwająca wojna na Ukrainie.
Po części powinniśmy pamiętać jak to było z nami podczas II wojny światowej.
O co mi chodzi tym razem?
Społeczeństwo tworzą osoby płci męskiej i żeńskiej, od oseska do tej stojącej nad grobem, czyli w tzw. sędziwym wieku.
Państwo nie obroni się samo. Ten obowiązek spoczywa na wszystkich w wieku od 18 lat do 50, a oficerów do 60 lat. Co ciekawe, wynika to z ustawy z 1950 roku o powszechnym obowiązku wojskowym i jej kolejnych nowelizacji /aktualny stan prawny https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20240000248/O/D20240248.pdf /
Ustawa jest rozbudowana, stanowi teraz 229 stron maszynopisu.
Istotne są wyłączenia z obowiązku, opisane w art. 5 ustawy.
Po co to wszystko?
Z obserwacji wydarzeń z ostatnich lat widać że wojna wybucha bez formalnego wypowiedzenia.
Powód też nie ma większego znaczenia. Tylko że napaści nie można zrealizować skrycie, bez widocznych przygotowań. Tak było na Ukrainie. Przygotowania po stronie rosyjskiej trwały miesiącami i nie wiadomo było kiedy dokładnie do inwazji dojdzie. Czynnikiem sprzyjającym Rosji był brak wiary, po stronie polityków zachodnich, w możliwość agresji bez racjonalnego powodu.
Jeśli już stanie się to najgorsze problem sprowadza się do skuteczności obrony.
Obrony własnymi siłami i uzyskania realnej pomocy w ramach zawartych sojuszy wojskowych.
To jest ta wielka niewiadoma.
Dzisiaj na terenie Polski stacjonują wojska NATO.
Czy stanowią realną siłę, zdolną skutecznie nas wspomóc? Wszystko zależy od tego komu będziemy musieli się przeciwstawić.
Modernizujemy nasze siły zbrojne, ale czy zdążymy je zmodernizować? Poczynione zakupy dotrą do Polski w ciągu kilku lat a nie natychmiast. Krajowy przemysł zbrojeniowy też ma ograniczone zdolności produkcyjne.
Co prawda politycy i analitycy uspokajają nas że FR nie jest zdolna otworzyć nowego frontu w ciągu najbliższych kilku lat.
Jaka jest gwarancja że się nie mylą?
Przypadek Ukrainy jest pod wieloma względami nietypowy. Ukraina nie jest członkiem NATO ani żadnego sojuszu wojskowego. Nie jest również członkiem UE ani innego sojuszu gospodarczego.
Ze względu na położenie geopolityczne jest w kręgu zainteresowania zarówno NATO jak i UE, ale także Rosji i Chin i Bóg wie kogo jeszcze. Dlatego o zakończeniu trwającej wojny, na obecnym etapie, raczej nie ma co mówić. Jednak dysproporcja możliwości między Rosją a Ukrainą powoduje że ta wojna dawno by się skończyła gdyby nie pomoc finansowa i sprzętowa USA, NATO, UE i wielu innych państw tu nie wymienionych.
Od pewnego czasu wzrasta świadomość polityków zachodnich że nie można dopuścić do wygranej Rosji, bo dla niej jest to tylko krok na drodze do próby odtworzenia ZSRR.
Najbardziej frustruje nas że, mimo przewagi militarnej i gospodarczej państw NATO, nie ma szans na otwarte zaangażowanie NATO po stronie Ukrainy. Obawiają się wybuchu III wojny światowej.
Dlatego uważam za samowolę poczynania Francji która ponoć z własnej inicjatywy wysyła, a może wysłała na Ukrainę własne wojska. Komentatorzy zwracają uwagę że dostarczenie żołnierzy francuskich na Ukrainę możliwe jest obecnie tylko przez Polskę. Uważam że jest to wrabianie nas na siłę, bo nie słyszałem nic o zamknięciu granic Słowacji, Węgier czy Rumunii. Kto i dlaczego pcha nas do bezpośredniego udziału w tej wojnie?
Riposta Rosji nie będzie skierowana na Ukrainę, ale w pierwszej kolejności przeciwko państwom NATO znajdującym się bliżej granic FR.
Na pocieszenie obserwujemy zwiększenie dostaw broni pozwalającej na atakowanie terytorium Rosji z dala od jej granic terytorialnych.
Ukraina ma teraz dodatkowy problem związany z poborem do wojska i luzowaniem wojsk walczących na froncie.
To o czym napisałem wyżej musi być brane pod uwagę w realiach Polski.
Po pierwsze te zadania są rozłożone w czasie. Dzisiaj widać że błędem było zaniechanie poboru do odbycia zasadniczej służby wojskowej.
Nie objęci mobilizacją muszą mieć przeszkolenie w zakresie zdolności przetrwania w sytuacji krytycznej. Muszą mieć zapewnione minimum warunków do przetrwania.
Te warunki to rozbudowana sieć schronów, zapewnione miejsca poboru wody pitnej, możliwość zorganizowania zbiorowego żywienia, a więc przygotowanie magazynów z żywnością przystosowaną do długotrwałego składowania. Dostępność agregatów prądotwórczych i zapasy paliwa do nich.
Poza tym sprawne służby medyczne zdolne do przyjmowania rannych z frontu i zapewnienie im rekonwalescencji i rehabilitacji.
Niezręcznie jest mi pisać o dekownikach. To znowu na kanwie wojny na Ukrainie.
Dość często dochodzę do wniosku że mają państwo na którym specjalnie nie wszystkim zależy. Najpierw była to emigracja zarobkowa, za chlebem. Emigracja liczona w milionach ludzi.
Wojna z 2022 roku spowodowała kolejny exodus. Trwająca wojna spowodowała że nie ma chętnych do pójścia na front. Władze Ukrainy szacują że poza granicami jest około 400-500 tysięcy potencjalnych żołnierzy którzy robią co mogą żeby nie przywdziać munduru i przypadkowo nie polec za Ojczyznę. Przy takim podejściu obecni obrońcy granic tkwią w okopach ponad dwa lata, bo nie ma kto ich zluzować. To też jest jednym z powodów dla których próbuje się do wojny wciągnąć NATO.
Dzisiaj przywódcy Ukrainy twierdzą że do kontrofensywy z ich strony dojdzie dopiero w przyszłym roku, gdy otrzymają obiecaną z zachodu pomoc militarną. Jakie będą mieli szanse za rok?
Realnie patrząc na obecną sytuację powiem że ta wojna może skończyć się tak szybko jak się zaczęła pod warunkiem że państwa wspierające Ukrainę dojdą do wniosku że realnie są zagrożone ich interesy.
Dzisiaj priorytetem jest maksymalne osłabienie militarne i gospodarcze Rosji. Jednak ten model słabo wypada w dotychczasowej realizacji. Rosja nie chce upaść ani uznać się za stronę pokonaną.
Co to dla nich ponad pół miliona zabitych, nie licząc rannych, okaleczonych fizycznie i co gorsze psychicznie.
W podsumowaniu wypada przypomnieć klasyka który sprawę wyłożył jasno że Naród, który nie chce karmić swojej armii, będzie karmić cudzą.

01 maja 2024

20 lat temu dołączyliśmy do Europy?

 

Obchody rocznicowe miałem zamiar ograniczyć do oglądania i słuchania wypowiedzi okolicznościowych. Nie dałem rady. Lata mijają a prawdy o tym zdarzeniu jak nie było tak nie ma.
Z upływem lat o prawdę coraz trudniej.
Osobiście coraz trudniej mi dostrzec sukces w postaci przystąpienia Polski do UE właśnie w 2004 roku. Warunki wejścia do UE były źle wynegocjowane. Mimo tego przystąpiliśmy na tych warunkach. Dlaczego? Bo dalsze negocjacje mogły spowodować że przystąpienie do UE byłoby udziałem nowego rządu i prezydenta. To były dwie niewiadome, a ówczesna ekipa miała pełną świadomość że lewica wyborów nie wygra, a prezydent nie mógł ubiegać się o trzecią kadencję.
Samo referendum akcesyjne też było naciągane. Trwało dwa dni dla zapewnienia wymaganej frekwencji. Mimo tego około 4 milionów Polaków zagłosowało na nie. Byli mądrzejsi?
Po stronie materialnej żongluje się cyferkami które mają robić wrażenie na gawiedzi.
Z UE nie dostaliśmy nic za darmo. Wersja oficjalna jest taka że UE do nas dokłada.
To info trzeba uzupełnić o kwotę zysków starej UE wynikającą z udostępnienia rynku polskiego firmom ze starej UE. To nie są symboliczne kwoty. Nie wiem tylko czy ktoś je wyliczył. Do tego trzeba doliczyć straty spowodowane likwidacją wielu branź, nie tylko poszczególnych zakładów, które wygenerowały setki tysięcy bezrobotnych, Taką listę można rozbudowywać dowolnie.
Idąc w drugą stronę powiem, że największym sukcesem tego 20-lecia jest uniknięcie wejścia do strefy euro. Żeby się za długo nie rozwodzić proszę zauważyć że z tej oferty zrezygnowała Dania, Szwecja, Wlk. Brytania /przed Brexitem/.
Na tym tle ciekawie wygląda postawa obecnego rządu DT dążącego do wprowadzenia euro w Polsce. Pozornie jest to sprawa niegroźna ponieważ wejście do strefy euro wymaga spełnienia warunków określonych w kryteriach konwergencji. Jednak ostatnio zauważalna jest tendencja do złagodzenia tych kryteriów bo ważniejsze dla interesów UE jest poszerzenie listy państw należących do strefy euro.
W przypadku Polski wiąże się to z przekazaniem do skarbca EBC złota będącego w posiadaniu NBP.

Piłka kopana w Polsce Lewandowskim stoi?

  Dyskusja wobec postawy Roberta Lewandowskiego odnośnie udziału w grze reprezentacji piłki nożnej mężczyzn nie dotyka sedna. RL to nie robo...