Ten
wątek, w różnych odsłonach pojawia się w mediach od kilkunastu
miesięcy.
Jednocześnie brak jest klarownej deklaracji
/odniesienia się do sytuacji/ po stronie polskiej i to zarówno za
rządów ZP jak i obecnej koalicji 13 grudnia. W to co czytam nie do
końca wierzę.
Z czego wynika taka postawa polityków
ukraińskich, z ich prezydentem na czele?
A co sądzić o
postawie naszych polityków z PAD na czele?
Odpowiedzi
jednoznacznej nie znam, ale możliwe są różne jej warianty.
Wśród
Ukraińców utrwaliło się przekonanie że oni walcząc z Rosją
bronią nie tylko swej ojczyzny, ale bronią Europy przed agresją
Rosji.
Dyskusja na ten temat może nie mieć końca.
Co jest
prawdą a co tylko chwytem propagandowym?
Wojna, co zrozumiałe,
spowodowała masową ucieczkę Ukraińców z zagrożonych terenów.
Dokładnej liczby nie znamy, a szacunkowo ocenia się że Ukrainę
opuściło ponad 8,5 mln mieszkańców. Siłą rzeczy powstaje
pytanie ilu z nich wróci do kraju gdy ustaną działania wojenne?
Trwająca wojna powoduje przecież określone skutki społeczne.
Różnie można oceniać patriotyzm Ukraińców. Jednocześnie
nie wszystkie opinie można znaleźć w mediach.
To państwo nie
jest monolitem.
Ilu, proporcjonalnie do liczby ludności, walczy
na froncie? Jak liczna jest armia ukraińska?
https://kresy24.pl/ukrainska-armia-liczy-900-tys-zolnierzy-ilu-z-nich-walczy-na-froncie/
Wojna trwa ponad trzy lata i jest oczywiste że na froncie trzeba
zmieniać obsadę okopów.
Dowództwo ukraińskie skarży się że są
z tym problemy. Jednocześnie w mediach przewijają się informacje
że poza granicami Ukrainy jest około 400-500 tysięcy potencjalnych
poborowych którzy uchylają się od obowiązku walki za ojczyznę.
Jaka jest ich motywacja?
Podobny problem jest po stronie
Federacji Rosyjskiej.
Różnica polega na tym że FR ma przewagę
liczebną. Do tego dochodzi realne wsparcie FR ze strony wojsk Korei
Północnej. Zarówno w sile żywej jak i sprzętowe.
W ostatnich
miesiącach sytuacja na linii frontu zmieniła się w ten sposób że
Ukraina atakuje skutecznie cele w głębi Rosji. Oczywiście Rosja
robi dokładnie to samo tyle, że od samego początku wojny.
Trwa
wojna na wzajemne wyniszczenie. Jednocześnie żadna z walczących
stron nie jest w stanie uzyskać widocznej przewagi, a tym bardziej
ustąpić. Motywacja jest różna.
Po wyborach w USA nowy/stary
prezydent Trump chce doprowadzić do przerwania działań wojennych,
do rozejmu, a w perspektywie do pokoju. Zadanie trudne, a w ocenie
wielu niewykonalne.
Ze strony USA nie jest to działalność
charytatywna.
Po stronie rosyjskiej jest to dążenie do
odtworzenia ZSRR, a po stronie Ukrainy zachowanie integralności
terytorialnej. W tym przypadku jest to trudne i raczej niewykonalne.
Ukraina o własnych siłach nie odzyska utraconych terytoriów, a
na pomoc z zewnątrz nie ma co liczyć. Powód jest prozaiczny. Nie
należy do żadnego paktu wojskowego ani gospodarczego.
USA
próbują stworzyć sytuację do zawieszenia broni, ale napotykają
na trudności stwarzane przez państwa europejskie, głównie Niemcy.
Jest to zachowanie z pozoru dziwne ponieważ Rosja nie ma zamiaru
negocjować w sprawie Ukrainy z UE a NATO nie chce angażować się w
wojnę gdyż w ocenie sztabowców to prosta droga do III wojny
światowej, a na to świat zachodni nie jest przygotowany.
Rosja,
przynajmniej na razie, jest pewna swej bezkarności bo wsparcie
Ukrainy przez świat zachodni jest raczej deklaratywne, w stosunku do
potencjalnych możliwości. Teraz chodzi bardziej o poprawę swego
samopoczucia. Zresztą, zwłaszcza USA, nie kryje się z poglądem że
lepiej wspierać Ukrainę materialnie niż wysyłać tam własnych
żołnierzy.
O ile Rosja zgodziłaby się na jakiś rozejm czy
zawieszenie broni problemem jest wprowadzenie wojsk rozjemczych. Skąd
miałyby być te wojska i w jakiej ilości je wprowadzić żeby
rozejm był skuteczny?
Tu widać słabość UE i niestety NATO.
Do obsadzenia strefy demarkacyjnej potrzeba, w ocenie fachowców,
170-200 tysięcy żołnierzy. Aktualne możliwości NATO to około 30
tysięcy.
Do tego trzeba dodać że, zdaniem społeczeństwa
polskiego, nie powinniśmy jako sąsiad, wysyłać na Ukrainę swoich
żołnierzy. Nie jesteśmy pod tym względem odosobnieni. Podobne
stanowisko reprezentują też inne państwa europejskie.
Taka
jest logika zdarzeń. Musimy w pierwszej kolejności dbać o własne
bezpieczeństwo.
W dzisiejszych realiach granicę bezpośrednią
z Rosją mamy na północy, z enklawą królewiecką, a na wschodzie
to granica z Białorusią która tworzy ZBiR.
Mimo swoich
agresywnych zapędów Rosja nie jest w stanie ruszyć przeciwko NATO.
Nie wyklucza to jednak możliwości działań sabotażowych i
terrorystycznych. Trwający od lat desant kolorowych przez białoruską
granicę jest tego najlepszym dowodem.
Trudna do wytłumaczenia,
przynajmniej dla mnie, jest postawa władz Polski które nie chcą
postawić sprawy na ostrzu noża. Białoruś ma takie położenie
geopolityczne że całkowite zamknięcie granicy z Polską szybko
doprowadziłoby do normalizacji sytuacji na granicy.
Problem
jest znacznie szerszy bo transport kolorowych z granicy białoruskiej
na zachód Europy ma skuteczne wsparcie „niewidzialnej ręki”.
Nie czarujmy się, to zorganizowany biznes, podobnie jak transport
morski tych „ochotników” z Afryki przez Morze Śródziemne.
Rżnięcie głupa przez polityków tego nie zmieni.
W mojej
ocenie politycy dawno się pogubili. Nie wiadomo kto komu i dlaczego
robi na złość.
W mediach można znaleźć informacje że w
Europie jest już co najmniej 4,5 miliona ludzi z Afryki i Azji, a
także z Ameryki Południowej, którzy szukają w Europie
łatwiejszego chleba dla siebie i swych rodzin.
Nie wszystkich z
nich należy „pakować do jednego wora”. Są wśród nich
poszukujący pracy zarobkowej, ale są też „misjonarze” mający
szerzyć w Europie kult Allacha.
W tym aspekcie sprawy zaszły
tak daleko że nie można przejść obok obojętnie. Ci „misjonarze”
są bezgranicznie przekonani że robią to dla dobra Europejczyków,
nawet jeśli będą nas nawracali wbrew naszej woli.
Niestety,
Europa nie dojrzała jeszcze do skutecznej samoobrony, a może już
spasowała?
Tego nie wiem. Polska jeszcze próbuje się bronić.
Broni się społeczeństwo, bo z politykami to jest różnie.
Krótkowzroczność polityków obróci się przeciwko nim, ale
wyrządzonego zła nie uda się naprawić.
Istota problemu tkwi w
tym że obcy przybywający do nas powinien bezwarunkowo zaakceptować
zastany porządek prawny i moralny. Nie ma prawa narzucać nam
swojego.
Ten desant ma jednak charakter zorganizowany. Ktoś za
to płaci, ktoś tym kieruje i ktoś oczekuje zamierzonych efektów.
Te efekty są od dawna czytelne.
Wrócę jednak do problematyki
ukraińskiej.
Z konieczności wzrasta moja ambiwalentność do
sprawy.
Kwestionuję zwłaszcza wzajemną przyjaźń. Nie da się
tego określić ani jednym słowem ani jednym zdaniem.
Ujmę to w
ten sposób że wśród Ukraińców nie ma jedności. To zbieranina
narodów która ma problemy ze swym samookreśleniem. W takim
środowisku funkcjonują politycy ukraińscy.
Oni też mają
problemy w ustaleniu z kim trzymać.
Wojna, czy SOW, jak ją
nazwała FR, nie wytworzyła jednolitego frontu przeciw agresorowi.
Zdrada, po stronie Ukraińców od dawna nie szokuje. Ukraińcy
szpiegujący w Polsce na rzecz Rosji również. Czasem pojawiają się
informacje że za aktami sabotażu, zwłaszcza podpaleniami w
Polsce, stoją obywatele ukraińscy. Do tego trzeba dołączyć
pospolitą przestępczość.
Nie wiem jakich ustaleń dokonano
ponad naszymi głowami, ale poważnym przegięciem jest skala
świadczeń ze strony Polski, bez żadnych zobowiązań wzajemnych
strony ukraińskiej.
To szczególnie uwidacznia się teraz gdy
rysuje się możliwość powstrzymania trwającej wojny i być może
nadejdzie czas odbudowy ze zniszczeń wojennych.
Mimo wszystko
uważam że politykom ukraińskim brakuje wyobraźni. Patrząc na
mapę Europy, przynajmniej ja, widzę że wszelki transport lądowy
do i z Ukrainy do Europy musi iść przez Polskę.
Czy my naprawdę
będziemy udostępniać naszą infrastrukturę drogową za friko? Czy
alternatywą będą połączenia przez Słowację, Węgry czy
Rumunię? Serio?
Bardziej pasuje mi opinia że chaos w który
wpędza nas koalicja 13 grudnia ma na celu doprowadzenie do sytuacji
że we własnym kraju będziemy mieli niewiele albo nic do
powiedzenia.
Inni będą decydowali za nas.
Pytanie otwarte brzmi kim
są owi inni?