II. Co z tym wszystkim wspólnego mają elity? Oczywiste, że mają.
Bycie elitą zobowiązuje. Tylko do czego?
Mamy 460 posłów, 100 senatorów i 52 przedstawicieli w PE. Mamy też ambasadorów
i przedstawicieli Polski w różnych agendach europejskich i światowych. To nie
wszyscy pretendenci.
Ta armia ludzi powinna mieć jeden cel, non stop działać dla dobra i w imieniu Rzeczypospolitej.
Szczytny cel. Gorzej z jego realizacją.
Na swoje miejsca zostali wybrani nie po to żeby mieć „godne” uposażenie” i
reprezentować siebie,
no może partię z listy której zostali wybrani. To byłoby jeszcze pół biedy.
Jest znacznie gorzej.
Uważna obserwacja sceny politycznej od wielu lat pokazuje działanie tych
„wybrańców” na szkodę interesów Polski i Polaków.
Poseł, senator czy europarlamentarzysta nie są bytami samodzielnymi. Działają w
zespołach.
W kraju są to partie lub kluby poselskie, czy senatorskie. W PE są to frakcje
parlamentarne.
Z chwilą wyboru i zaprzysiężenia są praktycznie nieusuwalni do końca kadencji. Dzięki
temu mogą bez obaw dla siebie popierać politykę swej partii, czy frakcji. Politykę
często sprzeczną z polską racją stanu. Takie postępowanie posła czy senatora
powinno być skutecznie piętnowane. Niestety nie jest.
Trudniejsza sprawa jest z europosłami. Jako grupa nie stanowią realnej siły
politycznej, ale dodatkowo sami się osłabiają przystępując do frakcji o zbliżonej
orientacji politycznej.
Nie dociera do nich oczywista prawda, że te frakcje w rzeczywistości realizują
interesy narodowe państw z puli których weszli do PE. Te interesy są często w
kontrze do interesów Polski.
Nasi europosłowie twierdzą, że obowiązuje ich dyscyplina partyjna i dlatego
muszą głosować zgodnie z wytycznymi kierownictwa frakcji. Dziwne, że pozostali
członkowie tych frakcji postępują zgoła inaczej.
Nie jest to jedyna forma szkodnictwa politycznego naszych europosłów. Realizują
je poza posiedzeniami plenarnymi, w komisjach i przy wszystkich nadarzających
się medialnie okazjach.
Co powinno być oczywiste, celuje w tym opozycja.
Argumentują swe postępowanie tym, że są przeciwni polityce rządu. Nie dociera
do nich że faktycznie szkodzą społeczeństwu polskiemu. Realizują zasadę, że im
gorzej, tym lepiej. Dla nich. Zapominają o tych którzy zostali w kraju i mają
szansę wybrać ich na kolejną kadencję.
Wyborca to jest typ masochisty-recydywisty. Głosuje na swego kandydata, w
trakcie kadencji wielokrotnie gotów jest go odwołać, ale w kolejnych wyborach
znowu oddaje na niego swój głos. Często nawet nie próbuje tego uzasadnić.
Ten model działa nie tylko w wyborach parlamentarnych, ale i samorządowych.
Efektem wymiernym są „układy” np. trójmiejski, wrocławski. Nie omija on
Warszawy, Krakowa i wielu innych dużych miast polskich.
Degrengolada ma o wiele szerszy zasięg.
Przez lata tematem tabu był homoseksualizm. Każdy kto medialnie dotykał tego
tematu narażał się na różne formy ostracyzmu. Problem narósł jednak do takich
rozmiarów, że nie mieści się pod dywanem.
Dla robienia ludziom wody z mózgu sięga się po wszelkie dostępne środki.
Dopuszcza się nawet redefinicję pojęć medycznych.
Najpierw mówiono o przypadkach poza Polską. Dotyczyły przedstawicieli różnych
zawodów. Również duchowieństwa obrządku rzymsko-katolickiego. Z upływem czasu
zaczęto posługiwać się nazwiskami. Może to dziwić, ale w tej nawalance nie
chodzi o wyjście z niewygodnej dla obu stron sytuacji, ale o to kto komu
skuteczniej dokopie?
Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. To szantaż wobec osoby znanej z
nietypowych, aczkolwiek wstydliwych skłonności. Mówimy o osobach realnie
wpływających na życie publiczne /politycy, sędziowie, prokuratorzy, duchowni/. Jeśli
są na nich tzw. haki, to oczywistym jest, że można wpływać na ich postępowanie
w sprawach interesujących szantażystów.
W naszych realiach „haki” mają jeszcze inny rodowód, sięgający czasów PRL-u i
policji politycznej jaką była SB. Zasoby zgromadzone przez dziesięciolecia nie
mogły się zmarnować z błahego powodu jakim był upadek PRL-u. Niezręczność
polegała na tym, że część tych zasobów trafiła w prywatne ręce, a z drugiej
strony klasa polityczna nie wyraziła zgody na pełną lustrację elit III RP.
Skutek
jest taki, że 30 lat po upadku PRL-u można „grać” teczkami.
Czy to czegoś dowodzi?
Przede wszystkim tego, że jest to na rękę rządzącym, obojętnie z jakiej opcji politycznej się wywodzą.
W końcu w tych 30 latach różne opcje miały większość parlamentarną i mogły
sprawę zamknąć raz na zawsze.
Zabrakło jednak woli politycznej, czyli nikt nie miał w tym interesu.
Skutki
zaś odczuwamy po dzień dzisiejszy.