Niezależnie od
bieżączki zdominowanej przez protesty rolników, związane ogólnie
z „Zielonym Ładem” i falę „przypadkowych” pożarów, pora
odnieść się do nadchodzących wyborów do PE.
Zacznę od
arytmetyki. Do podziału jest 720 miejsc. Z rozdzielnika Polsce
przypadają 53 miejsca /dotychczas jest 52/.
Wybory w Polsce
odbędą się w 13 okręgach wyborczych w których możliwy będzie
wybór kandydatów spośród 7 zarejestrowanych komitetów
wyborczych. Z opublikowanych danych wynika że o jedno miejsce
ubiegać będzie się 19 kandydatów
https://www.portalsamorzadowy.pl/polityka-i-spoleczenstwo/o-jeden-mandat-do-pe-w-polsce-ubiega-sie-19-kandydatow,544536.html.
Wiele uwagi poświęcają media kandydatom na europosłów. Są
wśród nich weterani mający za sobą więcej niż jedną kadencję.
Jest kilku którzy zadomowili się w Brukseli na dobre, a teraz ich
zabrakło.
Ci przeżywają rozczarowanie bo nie wiadomo dlaczego
uważali się za niezastąpionych.
Najwięcej ożywienia wywołują
jednak nazwiska uciekinierów z rządu DT. /Dla nich ma to być
nagroda za robotę wykonaną na zlecenie DT. /
Z jednej strony są
to obawy na wyrost, bo jedynka na liście nie gwarantuje
automatycznie mandatu,
a z drugiej strony ci kandydaci mają
zapewniony sukces dzięki bezmyślności wyborców którzy z
przyzwyczajenia oddadzą głos na „jedynkę”. To dotyczy jedynie
aktywnych wyborców, bo wielu nie będzie się chciało ruszyć z
domu czy grilla. Czasem to wina pogody.
W kolejnych wyborach do
PE emocje wzbudza przewidywana frekwencja wyborcza, bo ostatecznie od
niej zależy kto wyląduje w Brukseli.
Do tego co wyżej trzeba
dołożyć opinię wyborców którzy uważają że parlamentarzyści
i członkowie rządu, z zasady, nie powinni kandydować do PE.
Z
tym się zgadzam bo każdy z nas odczytuje to jako nagrodę „za
dobre sprawowanie” wobec swojej partii.
Po wyborach 9 czerwca
2024 wybrańcy w Brukseli przejdą do jednej z 7 grup politycznych
lub pozostaną formalnie niezależni
https://pl.wikipedia.org/wiki/Parlament_Europejski#Grupy_polityczne_w_Parlamencie
Istota obecnych wyborów sprowadza się do tego czy uda się
doprowadzić do zmiany dotychczasowego układu sił na korzyść
prawicy?
W dotychczasowym składzie przewagę mają partie
skupione wokół EPP z której wywodzi się również przewodnicząca
KE von der Leyen która „przywiązała się” do pełnionej
funkcji i zamierza kandydować ponownie.
W mediach wiele
rozważań o możliwości skrętu Europy w prawo. Czy to realna
ocena, czy tylko pobożne życzenie? Jakie znaczenie będą miały
głosy parlamentarzystów Polski?
W stosunku do ponad 700 głosów
PE głosy polskie to ułamek. W dodatku te głosy rozpierzchną się,
tak jak dotychczas, między poszczególne frakcje. Rzekomo kieruje
nimi solidarność partyjna.
Szkoda że nasi reprezentanci nie
dostrzegają że większość pozostałych europosłów preferuje
interesy państw z których zostali wybrani. Realnie motywacją
przejścia do PE jest wyższa dieta poselska i faktyczny brak
odpowiedzialności politycznej. Wszyscy mają świadomość że
realną władzę w Brukseli sprawują komisarze którzy pochodzą z
nominacji a nie demokratycznego wyboru.
W tych dywagacjach
mniej się mówi o tym kto faktycznie trzęsie KE?
Jak na razie
robią to Niemcy przy wsparciu Francji. Czy coś się zmieni po 9
czerwca 2024? Wątpię.
W toczącej się rozgrywce wszystkie,
bez wyjątku, państwa członkowskie kombinują jak najwięcej zyskać
dla siebie, przy maksymalnym ograniczeniu kosztów własnych.
Teoretycznie wielu popierało postawę Polski, ale nie robili nic
albo niewiele żeby nas realnie wesprzeć. Z drugiej strony Polska
nie potrafiła/nie chciała/nie mogła zdyskontować swoich starań
na forum unijnym. Na dzisiaj ten stan ulegnie utrwaleniu.
Jakie
są hipotetyczne szanse że prawica zwiększy swoje wpływy w PE i co
z tego będzie miała Polska? To jest zasadnicze pytanie.
Problem
Polski polega według mnie na tym, że nasi politycy wiele przed nami
ukrywają.
Nie wiem jak to wygląda u innych. Nie chodzi o
mydlenie oczu przed kolejnymi wyborami.
Jeżeli nasi politycy nie
bronią naszych interesów to sami nie mamy żadnych szans.
A
jest przed czym się bronić.
Takim zagrożeniem jest
wprowadzenie w Polsce euro jako waluty narodowej zamiast złotego.
Skoro to taki cymes to dlaczego nie wprowadziła go wcześniej Wlk.
Brytania, Dania, Szwecja?
Polska nie zrobiła tego /na szczęście/
ze względów formalnych. Podchody trwają od 2011 roku który to
termin wyznaczył DT za poprzedniego premierowania. Gdyby ufać
przepisom unijnym przyjęcie euro w Polsce to sprawa odległej
przyszłości. Niestety, KE zależy na wciągnięciu Polski do strefy
euro. Dlatego chętnie dopuści przepisy ułatwiające realizację
pomysłu zwłaszcza że rząd DT przebiera nóżkami żeby go wdrożyć
i to jak najprędzej.
Problemem jest tolerowanie bezprawia KE
wobec Polski. Książkową ilustracją jest zwolnienie wypłaty KPO
po dojściu DT do władzy. Od strony zarzutów stawianych rządowi MM
nie zmieniło się nic, ale ważniejsza jest decyzja KE że teraz już
można.
Naprawdę musimy udawać że to żaden problem? Mamy taki
gest że płacimy za pożyczki przyznane Polsce tylko na papierze?
Pieniądze których nie można wydać na rzeczywiste potrzeby tylko
na cele zaakceptowane przez KE? W rzeczywistości te środki będą
przeznaczone na ratowanie gospodarki Niemiec która przechodzi
poważny kryzys.
Dlaczego nie przeciwstawiamy się skutecznie
decyzjom KE szkodliwym dla naszej gospodarki? Dotyczy to wielu
inwestycji zapoczątkowanych za rządów ZP, przed jesiennymi
wyborami parlamentarnymi. Weryfikacja tych planów to jedno, a
prymitywne sabotowanie, przy wsparciu rządu DT, to drugie.
W
kolejce czeka pakt migracyjny, dyrektywa budynkowa, regulacja Odry,
budowa portu kontenerowego w Świnoujściu, energetyka jądrowa, a przede wszystkim CPK.
Co musi się stać żeby te wytwory chorej wyobraźni polityków
brukselskich trafiły do kosza na śmieci?
Niby jesteśmy mądrzy,
bo wiemy jakie są wobec Polski zamiary KE, ale czy potrafimy im
skutecznie przeciwdziałać?
Tu już mam poważne wątpliwości.
Przepis unijny który nabierze mocy obowiązującej jest praktycznie
nie do ruszenia. Nawet gdy jest wyjątkowo idiotyczny. Jak walka z
emisją CO2.
Do większości naszego społeczeństwa nie dociera
prosta prawda że blokowanie rozwoju gospodarczego Polski to
„zasługa” Niemiec którym nie w smak konkurencja jaką stanowi
Polska.
Owszem, rynek zbytu dla towarów niemieckich, tania siła
robocza, w dodatku wykwalifikowana.
Do tego bezkrytyczne
popieranie wszelkich pomysłów rodem z Berlina.
Samo narzekanie
że KE nas nie lubi niczego nie zmienia. Nie ma również sensu
budowanie przyszłości Polski na marzeniu że UE rozpadnie się od
środka. Ważne jest tu i teraz.
Teraz u władzy jest koalicja 13
grudnia i jej przedstawiciele nie poczuwają się do preferowania
polskiej racji stanu. Robią to owszem, ale tą rację stanu
rozumieją po swojemu i tu się nie zgadzamy.
Do wyborów zostało
kilkanaście dni i kampania zaostrza się. Jednak strona rządząca
stosuje coraz bardziej absurdalne chwyty. Widać że za wszelką cenę
chcą dojechać do 9 czerwca.
Potem się zobaczy.
Co na to
elektorat?
Zwrócę uwagę na tematy poruszane w kampanii
wyborczej. Są różne, można powiedzieć od Sasa do Lasa. Taka jest
rzeczywistość. Dotyczą naszej gospodarki, ale także konsekwencji
trwającej wojny na Ukrainie. Wojna toczy się za naszą wschodnią
granicą, a daje się nam we znaki również na odcinku granicy z
Białorusią. Ponosimy poważne koszty, nie tylko materialne. Mimo że
jest to zewnętrzna granica UE nie otrzymujemy żadnego wsparcia
finansowego KE, a ponadto jesteśmy narażeni na głupawe reakcje
zarówno krajowych polityków jak i lewicy europejskiej.
Chyba od
wczoraj doszedł nowy pomysł. Dotyczy zbudowania umocnień na
granicy z Białorusią. Premier szerokim gestem przeznaczył na to 10
mld zł. Skąd je wziął? Nie wiem. Kiedy mają być wydane? Też
nie wiem. Za to wiem że sprawa nie jest do końca przemyślana. To
mnie nie dziwi.
Skąd moje wątpliwości?
Po pierwsze, nie
wiadomo jak głęboki ma być pas umocnień? Żeby cokolwiek na nim
zbudować, trzeba być właścicielem gruntów. To poważny koszt.
Prace projektowe też potrwają.
Muszą odnosić się do
konkretnych warunków terenowych. Potem dopiero wchodzi w grę
realizacja.
To wszystko oznacza że sporo czasu upłynie zanim
projekt, a właściwie slogan polityczny wejdzie w fazę realizacji.
Aha, zapomniałem o „drobiazgu”. Od 2013 roku Polska jest
jednym z sygnatariuszy Traktatu ottawskiego
https://pl.wikipedia.org/wiki/Traktat_ottawski
Wystąpienie z Konwencji to kolejny problem.
Reasumując, czy
przypadkiem pomysłu nie należy traktować jako zagranie PR-owe
przed wyborami?
Sens tego o czym piszę zawarty jest w tym
komentarzu https://niepoprawni.pl/comment/1660668#comment-1660668