Szukaj na tym blogu

31 maja 2020

Czym naprawdę jest III RP anno 2020?


Od jakiegoś czasu szykuje się nowa zagadka: 
na kim III RP będzie wykazywać, że nie jest państwem z tektury i z dykty? 
Okazji ku temu nie brakuje, ale jak dotychczas widzę bezsilność, tylko faktyczną, czy udawaną? Coraz częściej łapię się na tym, że jest to jednak teatrzyk dla naiwnych rozgrywany przez politycznych macherów.
Trzeci miesiąc jesteśmy w szponach pandemii Covid-19. Tak się złożyło, że w tym czasie próbujemy przeprowadzić, wymagane prawem, wybory prezydenta RP. Pechowo dla nas pandemia zmusza do niekonwencjonalnych działań wykraczających poza ustalony porządek prawny.
Dotyczy to również trybu przeprowadzenia tych wyborów. Okazało się, że nie da się ich przeprowadzić w istniejącym porządku prawnym. Podjęte działania dostosowawcze spełzły na niczym. Ustawa dostosowująca kodeks wyborczy do nowej sytuacji została zablokowana przez opozycję parlamentarną /Senat/ i wybory w pierwszym terminie tj. 10 maja, nie odbyły się.
Zwrócę jednak uwagę, że koalicja rządząca, od wygranych w 2015 roku wyborów, ma niestrawną dla mnie manierę załatwiania kluczowych spraw na rympał.
Zaczęło się od spóźnionego startu parlamentu po wygranych wyborach, co skutkowało aferą wokół Trybunału Konstytucyjnego /sprawa sędziów-dublerów/.
Jeśli ma się większość w Sejmie i Senacie nie oznacza to, że można całkowicie lekceważyć zdanie opozycji. Tu nie chodzi o pojedyncze przypadki. Spartaczono wszystkie ustawy kluczowe dla prestiżu państwa polskiego. Rekompensatą mają być ustawy socjalne, znane jako „micha+”.
Mimo wszelkich och i ach nie można uznać za sukces koalicji rządzącej wyników wyborów samorządowych 2018 roku. Podobnie było z wyborami parlamentarnymi w 2019 roku.
Teoretycznie były szanse na uzyskanie, a właściwie utrzymanie, większości w Sejmie i Senacie. Coś jednak nie zagrało.
Może jedną z przyczyn była masowa ewakuacja elit do Brukseli.
Jest też do rozważenia inna opcja; koalicja rządząca i opozycja bawią się na naszych oczach w dobrego i złego policjanta.
Prezydent miał rozliczyć swego poprzednika, a ściślej urzędników kancelarii prezydenta Komorowskiego.
Z wielkiej chmury mały deszcz. Poza małym złodziejaszkiem /tym od „Gęsiarki”/ ręka sprawiedliwości nie sięgnęła nikogo.
Nad tym rządem wisi od lat widmo katastrofy smoleńskiej z 2010 roku. Minęło już 10 lat i nie doczekaliśmy się żadnych wiążących ustaleń. Sądy zajmują się płotkami, a w sferze merytorycznej wiążący jest raport MAK. Media dawno dały do zrozumienia, że prawdy o katastrofie nie poznamy. Nie potrafiliśmy nawet przywieźć do kraju resztek z samolotu który rozbił się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. To jest przejaw bezsilności, czy nieudolności? A może przyjętej taktyki która pozwala grać katastrofą przez tyle lat? 


Wrócę jednak do wyborów prezydenckich 2020.
Po 10 maja podjęta została druga próba według ustaleń której możliwe będzie głosowanie w układzie mieszanym tzn. tradycyjnie w lokalach wyborczych, albo korespondencyjnie. Rozwiązanie takie jest stosowane na świecie i nie jest czymś nadzwyczajnym. Żeby je zrealizować potrzebne jest stanowisko Senatu, ale tu powtarza się sytuacja sprzed pierwszej próby zorganizowania wyborów. Senat dla opóźnienia procesu wyborczego stara się maksymalnie wykorzystać termin 30 dni na zajęcie stanowiska przed zwróceniem projektu ustawy do Sejmu.
Marszałek Senatu ma pełną świadomość, że korekty wniesione przez Senat zostaną zignorowane przez większość sejmową. Do tego dochodzi argument pozamerytoryczny, strony sporu starają się grać wzajemnie przeciwnikom na nosie.
Swoje 30 dni wykorzysta do maksimum mimo, że wcześniej deklarował coś innego. Tak też rozumowali wszyscy zainteresowani po rezygnacji z wyścigu pierwotnego kandydata, czyli Kidawy-Błońskiej i wystawieniu zamiennika w osobie Rafała Trzaskowskiego, aktualnego prezydenta Warszawy.
Kandydat na kandydata ma problem z winy swego towarzysza partyjnego, czyli senatora Grodzkiego.
Brak ustawy nie pozwala na formalne uruchomienie, czy wznowienie kampanii wyborczej.
Według obecnych ustaleń tylko Rafał Trzaskowski musi zebrać podpisy w celu utworzenia komitetu wyborczego oraz minimum 100 tysięcy podpisów poparcia pod swą kandydaturą żeby stać się jednym z kontrkandydatów urzędującego prezydenta.  
Czas upływa, końcowy termin to 6 sierpnia 2020 roku kiedy to powinien zostać zaprzysiężony nowy prezydent. Do tego czasu musi odbyć się kampania wyborcza, wybory /jedna lub dwie tury/, terminy odwoławcze i uznanie przez Sąd Najwyższy ważności wyborów.
Z czystej arytmetyki wynika, że wybory powinny odbyć się najpóźniej 28 czerwca. Każdy późniejszy termin grozi pogłębieniem się już istniejącego chaosu politycznego.
Zamiast realnych działań, od tygodni mamy do czynienia z nieustającymi pyskówkami z których nic nie wynika poza tym, że im gorzej, tym lepiej. Dla opozycji.
Potyczki toczą się w gronie kilkuset osób z różnych ugrupowań politycznych, a ich wynikiem końcowym zainteresowane jest kilkanaście milionów wyborców, czasami nazywanych suwerenem.
W tym harmidrze ginie sprawa najważniejsza czyli utrzymanie ciągłości najważniejszego organu państwa polskiego. 6 sierpnia 2020 roku musimy mieć urzędującego prezydenta III RP. Tego wymaga polska racja stanu.
Odstępstwa od tego terminu są ściśle określone. Na dzień dzisiejszy żadna z tych przesłanek nie zachodzi, a marszałek Grodzki może się dalej zachowywać jak Dyzio Marzyciel. Wolno mu.
Żyjemy w demokratycznym kraju.
Prezydenta mieć musimy. Czy będzie to dalej Andrzej Duda czy ktoś nowy, pozostaje sprawą otwartą.
Z mojego punktu widzenia korzystniejsza jest reelekcja urzędującego prezydenta.
Wynika to m.in. stąd, że pandemia spowodowała na świecie spore zamieszanie, nie tylko polityczne, ale i ekonomiczne. Na to nakładają się, wynikające z kalendarza, negocjacje budżetu UE oraz rozdział funduszy pomocowych dla złagodzenia skutków ekonomicznych pandemii. W takiej sytuacji lepiej dla Polski żeby prezydent i premier współpracowali ze sobą, a nie żeby jeden drugiemu robił na złość. Teraz nie ma czasu na naukę, a żaden z kontrkandydatów nie ma przygotowania do występowania jako partner w rozmowach międzynarodowych.
To są same „świeżynki”. 



abstynent warunkowy

28 maja 2020

Rozdawanie Inflantów.



Różne punkty widzenia tej samej sprawy  /z tt Stanislas Balcerac/
@sbalcerac
Niebezpieczna naiwność! To już nie jest redystrybucja funduszy pomiędzy członkami UE,
jak do tej pory, tylko wspólne zadłużanie się po uszy u lichwiarzy na 750 mld EUR, które będzie spłacać następne pokolenie, poprzez podwyższone centralne podatki nałożone przez biurokrację UE.

Andrzej Duda
@AndrzejDuda
W liście do przywódców UE pisałem o potrzebie wsparcia gospodarki UE. Wobec skutków Covid-19, Polska namawiała Europę do ambitnego budżetu. Jest sukces! Powstanie Fundusz Odbudowy Gospodarczej o wartości 750 mld EUR, a Polska należeć będzie do jego największych beneficjentów.

Zastanawiałem się czy w tej sprawie nie pomylono pojęć. Niedawno była informacja, że Polska ma być jednym z największych sponsorów projektu /poza Niemcami/, a nie jego beneficjentem.
KE argumentowała to tym, że Polska poniosła stosunkowo najmniejsze straty gospodarcze z powodu pandemii Covid-19.
Nastąpiła gwałtowna zmiana narracji. Dlaczego?
Na odtrąbienie sukcesu jest jednak za wcześnie. Podkreślił to zdecydowanie Jacek Saryusz-Wolski w swej dzisiejszej wypowiedzi w PR24 https://polskieradio24.pl/130/5819/Artykul/2520883,Jacek-SaryuszWolski-o-planach-KE-Polska-bedzie-beneficjentem-koronafunduszu .
O co chodzi? Otóż został ogłoszony projekt który wymaga akceptacji wszystkich członków UE.
Z tym jest problem, bo przeciwna jest tzw. grupa skąpców, czyli Austria, Dania, Finlandia, Holandia i Szwecja, która jest przeciwna zadłużaniu UE poprzez zaciąganie kredytu do spłacania przez następne pokolenia.
To nie koniec problemów bo aktualne pozostają ciągoty KE do narzucania swej woli państwom członkowskim UE które nie są lubiane przez pewną grupę uzurpującą sobie prawo do przywództwa w UE. To „coś” to klauzula praworządności https://www.gov.pl/web/sprawiedliwosc/dzialania-komisji-europejskiej-bez-podstaw-w-traktatach która pozwala KE na uzależnianie przyznawania środków unijnych od własnej, subiektywnej oceny przestrzegania prawa przez państwo członkowskie UE.
Do tych „nielubianych” dzisiaj należą Polska i Węgry.
Reasumując, jesteśmy na początku drogi. Jest pomysł, ale nie wiadomo co z niego zostanie.
Na początek trzeba przekonać „skąpców”. Nie wiadomo jaka będzie cena ich ustępstwa. Później będą kolejne progi do pokonania. Co zostanie na końcu i czy będzie to do zaakceptowania przez Polskę?
Póki co, media na podstawie wypowiedzi prezydenta i premiera wieszczą sukces, a mnie się wydaje, że do tego droga daleka.

abstynent warunkowy

23 maja 2020

W koło Macieju, czyli o wyborach raz jeszcze.



Obserwuję co się dzieje i widzę, że nie tylko ja mam wątpliwości https://niepoprawni.pl/blog/mikolaj/komu-zalezy-na-klesce-dudy Co jakiś czas słyszę na różnych stacjach komentarze sygnalizujące problem.
Jeden termin wyborów nie został skonsumowany. Drugiego jeszcze nie wyznaczono /konsultacje trwają/. Są szanse, że będzie to jednak czerwiec. Czy jednak o tym powinien informować premier? Życie składa się z drobiazgów. Nie wyciągnięto żadnych wniosków z pierwszej próby przeprowadzenia wyborów?
Po drodze dokonano zamiany jednego z kandydatów, ale nie wiadomo na jakich zasadach wejdzie do gry. Nie wiadomo jakie wymagania formalne zostaną postawione ewentualnym innym kandydatom.
Może tacy będą?
Pojawiają się niepotwierdzone informacje, że w nowej sytuacji Senat przyspieszy procedowanie i wyrobi się przed upływem regulaminowego miesiąca. Póki co mamy do czynienia z postępującą schizofrenią. Zjeść ciastko i mieć ciastko. Tym razem nie do pogodzenia są interesy partyjne poszczególnych kandydatów po stronie opozycji.
Tak naprawdę nie wiadomo czy to będzie powtórka wyborów, czy nowe, ale ze starymi kandydatami?
Jak na jedne wybory za dużo tu naruszeń prawa, ale tym mało kto się przejmuje. PKW dyplomatycznie milczy chociaż, moim zdaniem, powinna wydać komunikat jak widzi obecną sytuację. Krótko mówiąc, wyjaśnić co komu wolno, a czego nie.
Taki bałagan może przynieść opłakane skutki dla teoretycznego pewniaka. Kandydat-nominat prowadzi kampanię wyborczą /na jakiej podstawie prawnej? Nie zarejestrował jeszcze własnego komitetu wyborczego, ale to nie jedyna jego wtopa; powinien też postawić dużą wódkę marszałkowi Senatu
„za owocną współpracę”/, a pozostali kandydaci zapadli w sen zimowy, czy brakuje im wytycznych?
Już zrezygnowali z walki?
Mnie interesuje realny pretendent, czyli urzędujący prezydent III RP. Jego sztab wyborczy powinien zadbać o to żeby nigdy, w trakcie kampanii, nie musiał się tłumaczyć ze spraw oczywistych wynikających ze sprawowania urzędu.
Dla wszystkich powinno być oczywiste, że urzędujący prezydent nie może zawiesić urzędowania z powodu trwającej kampanii wyborczej. Tym się różni od pozostałych kandydatów. Ważne powinno być jedynie żeby sprawował ten urząd w sposób godny, żeby nie przynosił nam Polakom wstydu. Z tym zaś bywa różnie.
To ostatnie zależy jednak od indywidualnej oceny godności osobistej.
W debacie o kandydatach na fotel prezydenta RP, na ważny element dotyczący ich predyspozycji i kwalifikacji zwrócił uwagę prof. Kik. Tegoroczni kandydaci pozostawiają wiele do życzenia. Oni po prostu jeszcze nie dorośli do tego stanowiska. Wystawienie tych kandydatur przez ich zaplecze polityczne to pomyłka, albo lekceważenie urzędu do którego pretendują, a to jednak osoba nr 1 w III RP. 
Prawdziwy problem tkwi jednak gdzie indziej. Dotyczy tzw. zaplecza politycznego prezydenta Dudy który tego zaplecza fizycznie nie ma. Nie ma własnego zaplecza, bo to którym dysponuje nie należy do niego.
Zostało mu zaoferowane przez PiS i on je przyjął. Nie wiadomo na jakich warunkach.
Po wygranych w 2015 roku wyborach próbował zbudować własne zaplecze, ale ta próba spełzła na niczym. To było łatwe do przewidzenia.
Bez skutecznego poparcia zaplecza politycznego nie ma szans na wygranie wyborów politycznych.
Obecne zaplecze jest politycznie niepewne. To, w ocenie wielu, obrazoburcze stwierdzenie nie jest bezpodstawne. Jak inaczej odczytać harce Gowina w trakcie kampanii wyborczej? Im mniejszy placyk, tym większy kacyk.
Na jakiej podstawie prezes PiS jest tak pewny wygranej swego faworyta? Sami zwolennicy PIS nie zagwarantują reelekcji Andrzeja Dudy. Jest ich za mało.
Reszta kandydatów może obiecywać gruszki na wierzbie, bo mają 100% świadomość, że tych obietnic nie będą musieli zrealizować. Jak zwykle, o końcowym wyniku wyborów zadecyduje rzesza niezdecydowanych, bo obojętni nie zagłosują. Z czystego lenistwa. Oferta dla niezdecydowanych też jest ograniczona.
Na dzień dzisiejszy kampania wyborcza urzędującego prezydenta musi ograniczać się do jednego celu, do reelekcji w pierwszej turze. Trzeba tylko pamiętać, że wygrana nie spadnie z nieba jak manna.
Druga tura to gwarancja przegranej. Do tego zmierza narracja opozycji.
Dzisiaj jesteśmy po bezpiecznej stronie bo opozycja nie ma nic sensownego do zaoferowania, ale w drugiej turze w głosowaniu nie będzie miejsca na zdrowy rozsądek. To będzie plebiscyt /każdy byle nie Duda/. Refleksja przyjdzie później /przypadek Trzaskowskiego w Warszawie/.
To też nie jest pewne.
Gdy rozum śpi, budzą się upiory. 

p.s. Nie rońmy łez nad jasełkami wobec „afery dziennikarzy PR3”. 
Sprawa ma swój początek kilka miesięcy temu, kiedy zapadła decyzja o utworzeniu nowej stacji radiowej https://kultura.onet.pl/wiadomosci/radio-nowy-swiat-co-wiadomo-o-stacji-kogo-uslyszymy/971x008 
W aferze chodzi o przemianę dezerterów, czy uciekinierów, w bohaterów. Pytanie czy to zadziała? 

abstynent warunkowy 

14 maja 2020

Kameleony w polityce III RP.



Są tematy atrakcyjne, do których wraca się często i są omijane przez media w bezpiecznej odległości. Powody są różne.
Takim tematem powracającym jest ewolucja postaw polityków. Nie chodzi tym razem o ocenę całego okresu po II wojnie światowej, ale o okres po 1989 roku, czyli po tzw. magdalence.
Wykreowana została wówczas grupa która wcześniej z polityką nie miała nic, albo niewiele wspólnego. Dociekliwi próbują pytać kto i według jakich kryteriów dokonał wyboru?
Raczej za pewnik trzeba przyjąć że nie były to samorodki.
Odpowiedzi długo nie było, ale z upływem czasu zaczęły się pojawiać. Oczywiście musiały szokować. Skrajnym określeniem jest tzw. zmowa magdalenkowa.
Nie jest to całkowicie bezpodstawne.
Negatywnie nastawieni do powojennej władzy działali w podziemnej opozycji. Jawna z oczywistych względów była niemożliwa. Aktywizacja opozycji nastąpiła po czerwcu 1976 roku. Z niej wyszło kierownictwo tzw. pierwszej „Solidarności” z 1980 roku.
Wbrew pozorom wtedy nic nie poszło na żywioł.
Na samym początku strajków lipcowo-sierpniowych tak. Później wszystko było pod stałą kontrolą SB, a jeszcze później, osobiście generała Kiszczaka. Okres stanu wojennego, do rozmów w Magdalence był przeznaczony na weryfikację poszczególnych kandydatur. Wyszło to jaskrawie przy tworzeniu władz tzw. drugiej „Solidarności” w 1988 roku i w trakcie rozmów w Magdalence kiedy odsunięto na boczny tor radykałów z okresu 1980 roku.
Tajemnicą poliszynela były zasady finansowania opozycji. Nie wszyscy opozycjoniści maskowali się na tyle skutecznie, że mogli pracować na państwowych etatach. Takim przykładem był Kornel Morawiecki.
Większość miała rodziny i trzeba było zadbać o ich egzystencję.
W okresie pierwszej „Solidarności” członkowie opłacali niewielkie składki członkowskie. Zasadnicze wsparcie finansowe pochodziło z zagranicy. Rozliczanie tych funduszy oparte było na bezgranicznym wzajemnym zaufaniu. Do dzisiaj nie wiadomo ile tej pomocy dotarło do adresatów i jak pomoc została spożytkowana.
Na początku lat 90-tych pojawiały się głosy o potrzebie szczegółowego rozliczenia funduszy związkowych, ale na tym się skończyło. Plotkami się nie zajmuję.
Od 1989 roku mamy w Polsce do czynienia z nową rzeczywistością polityczną. Do głosu doszli nowi politycy. To jest daleko idące uproszczenie. Zmiany dotyczyły władz najwyższych, ale już w parlamencie i na niższych szczeblach władzy te zmiany tak daleko nie zaszły.
Proszę sobie przypomnieć skład sejmu kontraktowego.
W okresie najbardziej rozpasanej demokracji było ponad 160 partii które ubiegały się o mandaty w Sejmie i Senacie.
Pamiętam, że w PRL-u było około 3 mln członków PZPR. Do tego trzeba doliczyć członków ZSL i SD.
Po 1989 roku ci ludzie nie zaniechali aktywności politycznej. W większości przeszli pod inne sztandary. Najwięcej wiadomo o tych z pierwszych szeregów. A co z masami? Masy ewoluowały, a część zaniechała aktywnego życia politycznego.
Znowu trochę liczb. O czasach PRL już było. Pierwsza „Solidarność” liczyła ponad 10 milionów członków. Później było już tylko gorzej.
Może to zaskakuje, ale wg wykazu PKW w Polsce jest zarejestrowanych 85 partii politycznych https://pkw.gov.pl/finansowanie-polityki/wykaz-partii-politycznych Mamy tu partie o zasięgu lokalnym i ogólnokrajowym. Jednak tych liczących się w polityce bieżącej jest 10-15. Reszta to tzw. partie kanapowe, albo przejaw chęci uczestniczenia w życiu politycznym.
Tu dochodzę do sedna, czyli do składów osobowych.
Kiedyś próbowałem prześledzić drogi polityczne niektórych działaczy. Potrzeba jednak benedyktyńskiej cierpliwości, a wnioski końcowe znałem wcześniej bez takiej analizy.
Jedną grupę stanowią pogrobowcy PRL, czyli byli członkowie PZPR, ZSL i SD. Najbardziej rzucającymi się w oczy byli ci z PZPR. Przez lata próbowali trwać przy swoim, zmieniając co jakiś czas szyld. Swoje robił też upływ czasu. Dzisiaj obrośli różnymi przydatkami i w zasadzie nie można wystawić im jednoznacznej opinii poza jedną. W dalszym ciągu jest to partia internacjonalistyczna o charakterze jemioły. Dawniej mówiono o takich bezpaństwowcy. Ich dewiza: tam ojczyzna, gdzie dobrze.
Nieco inną ewolucję przeszli byli ZSL-owcy. Wrócili do swej nazwy historycznej. Teoretycznie powinni bronić interesów wsi. Z praktyką jest jak z tym koniem u ks. Chmielowskiego https://twojahistoria.pl/2017/12/03/kon-jaki-jest-kazdy-widzi-co-warto-wiedziec-o-pierwszej-polskiej-encyklopedii/ Pawlak, Kalinowski, Piechociński, Sawicki, Kosiniak-Kamysz, jacy to ludowcy?
Ich specjalnością jest wchodzenie w alianse z około 10% wkładem koalicyjnym i bezwzględna walka o miejsce przy paśniku.
Ostatnio możemy obserwować nowe zjawisko. PSL stał się przytułkiem dla różnego rodzaju spadów z innych formacji politycznych. Wynika to stąd, że działacze PSL zaczęli tracić na popularności w swoim mateczniku. W rezultacie ich szeregi w Sejmie zasiliły takie tuzy jak Marek Biernacki /PO/, Jacek Protasiewicz /PO/, niedobitki Kukiz15 /6 osób/, czy creme de la creme desant, tylko skąd? Władysław Teofil Bartoszewski https://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82adys%C5%82aw_Teofil_Bartoszewski .
Kolejny obywatel brytyjski zasiadający w polskim Sejmie.
O SD niewiele mogę powiedzieć.
A co z tymi nowymi, którzy pojawili się na firmanencie? Niewielu z nich konsekwentnie tkwi przy partii wyjściowej. Czołówka ma za sobą ponad 10 zmian barw partyjnych. To jeszcze można przełknąć, ale często te przejścia są związane ze zdradą wyznawanych idei. Żeby nie być posądzanym o tendencyjność powiem wyraźnie, że dotyczy to zarówno lewej jak i prawej strony sceny politycznej.
Cóż, wykształcił się nowy zawód, polityk, czyli taki który poza wysiadywaniem w ławach poselskich czy senatorskich nic więcej nie potrafi. Niestety, wielu nie ma odpowiedniego przygotowania zawodowego, a nie każdy jest wystarczająco zdolnym samoukiem.
O etyce tego zawodu dyplomatycznie zamilczę.
Szczególny przypadek polityków pojawił się z chwilą delegowania przedstawicieli Polski do Parlamentu Europejskiego. Polsce przypadają obecnie 52 miejsca. Jako grupa mogliby stanowić realną siłę, grupę nacisku. Niestety, zaraz po złożeniu ślubowania grupa rozlatuje się jak stado wróbli do różnych międzynarodowych koterii, albo jak kto woli, grup interesów.
Po latach do naszej świadomości dotarło, że w tych frakcjach trwa bezwzględna walka o interesy narodowe. Znowu niestety, z tej zasady wyłamują się polscy europarlamentarzyści, którzy za punkt honoru uważają działanie na szkodę Polski i Polaków w imię bliżej nie sprecyzowanych, ale nośnych medialnie celów. To jest ich znak rozpoznawczy, plucie na Polskę.
Wyjątek stanowią europarlamentarzyści z PiS. 


p.s. Taka ciekawostka:
Pierwszą żoną Władysława Bartoszewskiego była Antonina Mijal, której ojcem był Tomasz Mijal. Ten zaś był bratem Kazimierza Mijala https://pl.wikipedia.org/wiki/Kazimierz_Mijal
Przykładny katolik Władysław Bartoszewski rozwiódł się w 1966 roku /A. Mijal zmarła w 1986 r./ .
Ich synem jest Władysław Teofil Bartoszewski.
Zaskoczeń ciąg dalszy. Ojciec i syn mają legendę opozycyjną. Ale … jakim sposobem WTB w czerwcu 1980 roku, jako działacz opozycyjnego podziemia uzyskał zgodę na wyjazd na studia do Wlk. Brytanii?
Wokół WTB takich niejasności jest znacznie więcej.
Co może w tym wszystkim dziwić to milczenie ABW. Wg nich wszystko jest w normie? 


abstynent warunkowy 

08 maja 2020

Polski czyn zbrojny w XX wieku.



W toku działań wojennych Polska wniosła znaczący wkład militarny w pokonanie III Rzeszy.
Żołnierz polski walczył, praktycznie bez przerwy, od 1 września 1939 roku do 9 maja 1945 roku.
Na frontach Europy Zachodniej  oraz Afryki Północnej i na froncie wschodnim obok Armii Czerwonej.
Na frontach zachodnich Polacy walczyli o wolną Polskę „korespondencyjnie”. Nigdy do tej Polski nie weszli z bronią w ręku.
Docenienie wkładu Polaków przez wielkich tego świata polegało na pozbawieniu oddziałów polskich prawa do udziału w paradzie zwycięstwa w Londynie, potrąceniu sobie ze złota zdeponowanego w skarbcu brytyjskim kosztów utrzymania i wyposażenia oddziałów polskich walczących u boku Sprzymierzonych.
To takie swoiste „podziękowanie” również za aktywny udział Polaków w bitwie o Anglię.
Po zakończonej wojnie pozostawiono własnemu losowi dziesiątki tysięcy zdemobilizowanych żołnierzy polskich, nie dając im szans na znalezienie się w nowej rzeczywistości, na obcej ziemi.
O indywidualnych przypadkach, ale za to głośnych, wstyd przypominać.  
W kraju propaganda komunistyczna przez dziesięciolecia „dorabiała gębę” żołnierzom walczącym po stronie aliantów. Podobnie postąpiono z tymi którzy walczyli na terenie kraju, w formacjach podziemnych.
Wielu z nich trafiło do katowni MBP, a także do bezimiennych dołów śmierci. Wielu grobów do dzisiaj nie odnaleziono. Zdarzają się problemy z rehabilitacją pomordowanych.
Tego wszystkiego nie przebije zdrada interesów Polski jakiej dopuścili się nasi rzekomi sprzymierzeńcy, oddając Polskę  w strefę wpływów Związku Radzieckiego, bo taki był ich doraźny interes polityczny.
Polska była w gronie zwycięzców w tej wojnie. Tylko, że było to pyrrusowe zwycięstwo.
To zakłamanie trwa po dzień dzisiejszy.
Jak inaczej odczytać deklarację pod którą podpisał się szef polskiego MSZ? https://www.gov.pl/web/dyplomacja/wspolna-deklaracja-ministrow-spraw-zagranicznych-bulgarii-czech-estonii-wegier-lotwy-litwy-polski-rumunii-i-slowacji-oraz-sekretarza-stanu-usa-z-okazji-75-rocznicy-zakonczenia-ii-wojny-swiatowej  
Na gotowe przyszli, a raczej przyjechali, ludzie którzy nigdy nie myśleli o Polsce jako o suwerennym państwie. Bardzo często język polski był dla nich językiem obcym, a Polaków organicznie nienawidzili od wieków.
Ten „desant” to jakieś 200-250 tysięcy ludzi którzy obsadzili kluczowe stanowiska w administracji państwowej tej nowej Polski. Nie należy zapominać o Wojsku Polskim.
Do współpracy wykorzystali „tubylców” którzy zwietrzyli swój życiowy interes.
Ta kilkudziesięcio- czy nawet kilkusettysięczna mniejszość zdominowała kilkudziesięcio milionową większość ocalałych z pożogi wojennej Polaków. Ten stan trwał ponad 40 lat, a sceptycy uważają że znacznie dłużej.
Może trochę liczb. Nowi władcy jeszcze w 1948 roku stanowili w Polsce margines, ale mieli za plecami wsparcie Armii Czerwonej, a ściślej jej oddziałów specjalnych spod znaku NKWD.
Krok po kroku, nie przebierając w środkach, umacniali się, rozbudowując zaplecze polityczne.
Takim milowym krokiem był kongres zjednoczeniowy, który doprowadził do połączenia PPR, PPS i Bundu. Jeszcze w 1947 roku szeregi PPR i PPS były liczebnie porównywalne, liczyły odpowiednio po 800 i 700 tysięcy, a Bund około 1,5 tysiąca. https://pl.wikipedia.org/wiki/Bund_(partia)
Ciekawostką, a raczej cechą charakterystyczną Polski powojennej  jest ukrywanie przez lata, przez media, czy raczej oficjalną propagandę, faktu udziału Bundu w kongresie zjednoczeniowym w grudniu 1948 roku.
Kongres zjednoczeniowy doprowadził do powstania nowej organizacji o nazwie PZPR, która przetrwała do końca Polski Ludowej. Liczebnie nie przekroczyła nigdy 3 mln członków.
Dla porównania „Solidarność” w 1980 roku, w krótkim czasie, zgromadziła pod swymi sztandarami dobrowolnie, ponad 10 milionów Polaków.
Wszystko co działo się po 1944 roku między Bugiem a Odrą miało faktycznie charakter działań fasadowych. Cel konsekwentnie pozostawał ten sam. Trwać przy korycie /ostatnio słyszę że przy paśniku/ i nie dać się za żadną cenę oderwać od niego. Powtarzające się cyklicznie trudności gospodarcze nigdy nie dotyczyły klasy panującej. Obowiązywało credo Urbacha „rząd zawsze się wyżywi”. Bunty społeczne były efektem umiejętnego napuszczania na siebie społeczeństwa, a inspirowane przez poszczególne koterie tej samej partii.
Dzięki takiej polityce do dzisiaj nie wiadomo ilu dokładnie obywateli polskich zginęło w wyniku działań wojennych, ilu zostało deportowanych na Syberię i inne bezkresne obszary ZSRR.
Ilu Polaków zginęło w bratobójczych walkach po 1944 roku? Ilu zamordowały oddziały „Armii wyzwoleńczej”? Ilu Polaków zamordowano w aresztach i więzieniach MBP i IW?
Gdzie są ich groby?
Po „odwilży” 1956 roku mordowali Polaków jedynie „nieznani sprawcy” i „seryjni samobójcy”.
Ilość ich ofiar liczona jest w tysiącach, a kto wie czy nie w dziesiątkach tysięcy. Dokumentacji brak.
Po wojnie społeczeństwo polskie masowo „stawiało” okazałe pomniki wdzięczności swym „wyzwolicielom”. Tylko nieliczne z tych pomników stanowią mauzolea kryjące w sobie szczątki poległych na ziemiach polskich bojców. Po drodze do Berlina pochowano ich na ziemiach polskich znacznie ponad pół miliona. Dla nich, zgodnie z regulacjami międzynarodowymi, są miejsca na cmentarzach wojennych.
Dzisiaj każdorazowa próba usunięcia kolejnego pomnika hańby skutkuje aferą dyplomatyczną.
A co z Polakami? Gdzie są ich mauzolea, pomniki wdzięczności? Upamiętnienia wysiłku zbrojnego?
Im często musiał wystarczyć naprędce zbity drewniany krzyż, dzisiaj pamiętany tylko przez miejscowych. Do dzisiaj nie doczekali się np. memoriału takiego jak ten https://pl.wikipedia.org/wiki/Vietnam_Veterans_Memorial  


Ponad 200 lat czekaliśmy na zbudowanie Świątyni Opatrzności Bożej. https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Awi%C4%85tynia_Opatrzno%C5%9Bci_Bo%C5%BCej_w_Warszawie  
Nie można dokończyć budowy bo brakuje pieniędzy. Na zbiórkę społeczną nie ma co liczyć, a każdą dotację z budżetu oprotestowuje wszelkiej maści lewactwo i różne takie staliniątka, potomkowie desantu z lat 1944-45.
Co innego przeznaczyć kilkuset milionowe dotacje na muzeum POLIN, czy konserwacje zabytków i cmentarzy żydowskich. Ofiarodawca dowolny, może być budżet centralny albo budżet samorządu miejskiego.
Za dużo na co dzień tych zbiórek na szczytne cele, a zbyt ubodzy ciągle jesteśmy. 
Daleko nam do brytyjskiego kombatanta który trochę przypadkiem zebrał na szczytny cel /bo Imperium zaniedbało swe obowiązki/ gigantyczną kwotę ponad 30 mln GBP. https://www.bankier.pl/wiadomosc/Brytyjski-weteran-ktory-zebral-27-mln-funtow-ma-coraz-wiecej-nasladowcow-7866964.html  


100 lat po zwycięskiej Bitwie Warszawskiej nie ma szans na postawienie pomnika chwały.
Jakieś pseudo autorytety wciskają nam coś w rodzaju wiertła. Polacy chcieli łuku triumfalnego!
Co to ma być? Nawiasem mówiąc, podejrzanie cicho wokół tego tematu.
Na renowację polskich nekropolii w kraju i poza granicami środki tylko z kwest, a na cmentarze żydowskie z budżetu ministra kultury. Zero protestów!
Ze środków budżetowych finansowane są prace pseudonaukowe, pozbawione niezbędnej dokumentacji faktograficznej, szkalujące Polskę i Polaków za niepopełnione zbrodnie okresu II wojny.
 

Ponad 70 lat po zakończeniu wojny nie ma rzetelnej monografii dokumentującej wysiłek zbrojny Polaków w kraju i na obczyźnie. Skutek jest taki, że świat kojarzy Powstanie Warszawskie 1944 z powstaniem w getcie 1943.
Na uroczystościach rocznicowych w KL Auschwitz nie można oficjalnie wnieść i rozwinąć polskiej flagi! Kto o tym decyduje?
http://auschwitz.org/muzeum/aktualnosci/fake-newsy-pojawiaja-sie-takze-w-obszarze-pamieci,1965.html  
Jak zwykle, nigdy bym w to nie uwierzył, gdyby nie oficjalne dementi.
 

W dalszym ciągu nie są obiektywnie opisane lata powojenne Polski Ludowej. Za dużo w nich białych plam. Zbyt wiele wydarzeń i faktów o znaczeniu kulturowym i historycznym utrwalane jest w naszej pamięci jedynie hasłowo i tendencyjnie. To żaden przypadek, to zamierzona i z premedytacją prowadzona działalność. To dzieło Polaków czy tylko pełniących obowiązki Polaka?
 

Tylko niepoprawni optymiści mogli liczyć na istotne zmiany po 1989 roku. Nic z tego. Znowu nastały żniwa dla wszelkiej maści hochsztaplerów.
Uwłaszczyła się partyjna nomenklatura, sprzedano, a właściwie rozdano swoim za bezcen majątek narodowy. Winnych nie pociągnięto do żadnej odpowiedzialności, ani politycznej, ani karnej.
Nikt nie próbuje odpowiedzieć dlaczego oddano w obce ręce system bankowy i media, zarówno centralne jak i lokalne. Ograniczono się do stwierdzenia faktów. Szermowano sloganami w rodzaju, że kapitał nie ma narodowości. Bzdura! Po latach okazało się że ma i poszczególne państwa bronią swych interesów narodowych mając za nic bełkot płynący z Brukseli.
W transformacji jej pomysłodawcom chodziło o przekształcenie kraju odbudowującego się ze zniszczeń wojennych w bantustan, rezerwuar taniej siły roboczej i skansen do którego przyjeżdżają na wypoczynek panowie tego  świata.
Kto logicznie myślący potrafi wytłumaczyć dlaczego oddano w obce ręce banki, media i sieć telekomunikacyjną? Ze względu na ich nierentowność? Kto zwolnił rządzących z obowiązku dbałości
o interesy strategiczne Polski?
 

Jedno w tym teatrzyku nie zmienia się od wieków. Wartość życia ludzkiego. Jest ciągle wartością najwyższą. Tylko dlaczego politycy nim tak łatwo szafują?
Polska od wieków jest krajem katolickim, zdarza się, że mówią że ultrakatolickim.
Z tym ostatnim bym już polemizował. Na tle innych państw jesteśmy tolerancyjni.
Tolerancja nie powinna być bezgraniczna. Dlatego nie jestem w stanie zrozumieć panoszenia się
w mediach i życiu publicznym marginesu który jeszcze za mojego życia uważany był za dewiacje seksualne i zwyczajnie kwalifikował się do leczenia.
Ilu ich jest? Niezbyt wielu, za to są bardzo wrzaskliwi i aroganccy wobec pozostałości.
Ta pozostałość przez lata patrzyła na ich wyczyny z pobłażaniem, a dzisiaj z przerażeniem widzi,
że sprawy zaszły za daleko. Zmieniła się atmosfera wokół nich, a ludzie po prostu się ich boją bo prawo chroni ich coraz bardziej.
Zostaliśmy sterroryzowani. Czy to już jest droga bez odwrotu?
Nie od rzeczy jest przypomnienie, że w tej sprawie Kościół też nie potrafi zachować się do końca jednoznacznie. Tu jednak winy szukałbym bardziej po stronie hierarchów Kościoła którzy już dawno pogubili się.
Godnych przywódców mamy tylko sporadycznie. 



abstynent warunkowy

Piłka kopana w Polsce Lewandowskim stoi?

  Dyskusja wobec postawy Roberta Lewandowskiego odnośnie udziału w grze reprezentacji piłki nożnej mężczyzn nie dotyka sedna. RL to nie robo...